Wielka siatkarska wpadka
Po polskich mistrzach świata nie pozostał nawet ślad. Podczas mistrzostw Europy w naszym kraju nasi siatkarze nie potrafili przebrnąć przez baraże i zagrać w ćwierćfinale. 21:25, 21:25 i 19:25 ze Słowenią to klęska i kompromitacja zarazem.
Nie chodzi o to, że Polacy nie będą mistrzami czy choćby medalistami. To się zdarza. Chodzi o to, że drużyna stworzona według autorskiej koncepcji nowego trenera Ferdinando De Giorgiego była jakimś dziwnym zlepkiem gości, którym jeśli coś wychodziło, to tylko przez przypadek.
Najpierw dość upokarzająca porażka na Stadionie Narodowym z Serbami, potem wygrane z Finami i Estończykami, którzy przecież nie rozdają kart w tej dyscyplinie. I na koniec coś, co stało się w meczu z reprezentacją zdolnej sportowo, ale tylko dwumilionowej nacji.
Przed wczorajszym smutnym wydarzeniem bodaj Mateusz Bieniek użył bardzo modnej ostatnio frazy (podsuwanej pewnie przez psychologów), że przede wszystkim trzeba odczuwać radość z gry. Dla mnie Bieniek wcale nie musiał się radować. Wystarczy, żeby razem z kolegami wygrał trzy sety ze Słowenią. Podobno nasze orły z niecierpliwością czekały na ćwierćfinałowe starcie z Rosją. Chyba dobrze, że się nie doczekali.
Trener De Giorgi został dobrze przyjęty przez zawodników i kibiców. Podobno atmosfera w kadrze natychmiast się poprawiła. Fabian Drzyzga, który chwalił się, że unika podania ręki poprzedniemu trenerowi, wreszcie stał się pierwszym rozgrywającym. Inni też dostali szansę, czasami kosztem kontuzji dotychczasowych pewniaków, np. Mateusza Miki. Jak na razie cala grupa – zawodnicy i trenerzy – szansy nie wykorzystali.
Najłatwiej byłoby teraz żądać głowy szkoleniowca. To byłoby jednak za proste. De Giorgi nie jest przecież facetem bez życiowego dorobku. Pierwszy sezon pod jego dowództwem musi być jednak spisany na straty. Nie tylko z powodu obsuwy na mistrzostwach Europy, ale także postawy w Lidze Światowej.
To spisanie na straty można będzie jeszcze odwołać, jeżeli trener, zawodnicy i działacze wyciągną wnioski z wielkiej wpadki.