Ostapenko i Nadal. Ale para!
Ona wygrała sensacyjnie, on spełnił „tylko” oczekiwania. Łotyszka Jelena Ostapenko w Paryżu skończyła dwudziestkę i wyjeżdża z niego z wielkoszlemowym tytułem. Od Rolanda Garrosa rozpoczęła wygrywanie turniejów. Nieźle! Hiszpan Rafael Nadal zrobił to dziesiąty raz. Nie wiem, które z nich cieszyło się bardziej.
Przed finałem z Simoną Halep raczej postawiłbym właśnie na Rumunkę. Tymczasem smarkula Ostapenko, jak przez cały turniej, nic sobie nie robiła ze sławnego nazwiska po drugiej stronie siatki. Bomby z forehandu i backhandu lądowały albo na aucie, albo w korcie – i wtedy były raczej nieosiągalne dla przeciwniczki. Trafiała na tyle często, że po trzech setach (4:6, 6:4 i 6:3) to właśnie 47. dotychczas w rankingu WTA Łotyszka podnosiła puchar.
Na Turniej Rolanda Garrosa nie przyjechał Roger Federer. W styczniu w Australii pokonał w finale Nadala. W Paryżu na ceglanej mączce mogłoby się to nie udać, a do tego szkoda trwonić siły przed ukochanym Wimbledonem. W tej sytuacji największym faworytem był Rafael Nadal, który na wiosnę prawie każdą grą wysyłał w świat sygnały o powrocie mocy.
Poza kortem łagodny i sympatyczny gość, na boisku zamienia się w tenisową bestię, która wręcz pożerała przeciwników. Przez dwa tygodnie nie stracił nawet seta. Nawet gemów bardzo skąpił rywalom. Myślałem, że może zgłaszający mocarstwowe aspiracje Austriak Dominic Thiem trochę postraszy Nadala. Zero do sześciu w trzecim, ostatnim secie świadczy o tym, że Thiem musi jeszcze poczekać.
Pod koniec finału zastanawiałem się, czy Stan Wawrinka nie wolałby przegrać po heroicznym boju w półfinale z Andym Murrayem i nie przeżywać tylu upokorzeń w niedzielę. Być może prawie pięć godzin i pięć setów z Anglikiem spowodowało, że fizycznie w finale siły nie były równe. Ale kto będzie to analizował za kilka tygodni?
Nie jestem największym fanem stylu mistrza z Majorki, ale to, co osiągnął, budzi głęboki szacunek. La decima w Paryżu i piętnaście szlemów w ogóle to jest coś.