Futbol jeszcze wygrywa
Piłkarze nie dali się zastraszyć. W środę widzieliśmy dużo dobrego, czasami nawet świetnego futbolu.
Dzień wcześniej wybuchły trzy bomby przy autokarze wiozącym zawodników Borussii Dortmund na swój stadion. Gdyby nie zraniony nadgarstek Marca Bartry, nie byłoby żadnych poszkodowanych.
A jednak straty są. Trudne nawet do oszacowania. Najmniej chodzi o konieczność przeniesienia ćwierćfinałowej gry z Monaco w Lidze Mistrzów na następny dzień. Jak teraz będą wyglądały wielkie widowiska sportowe? Czy można jeszcze coś zrobić, żeby uchronić się przed takimi atakami? Czy mimo wielkiego wysiłku organizatorów obawa o życie i zdrowie nie zacznie przeważać wśród kibiców i zawodników? Ile jeszcze razy nie dadzą się zastraszyć? Dużo pytań, a z odpowiedziami gorzej.
Dobę po wybuchach Borussia i Monaco wyszły na boisko Signal Iduna Park i w żaden sposób nie dało się zauważyć przeżyć z poprzedniego dnia. Monaco z Kamilem Glikiem może już na serio myśleć o jednej drugiej finału Ligi Mistrzów. W Dortmundzie było trzy do dwóch dla ekipy z Francji. Niestety Łukasz Piszczek asystował przy jednym z goli dla Monaco. Dziś wiadomo już na pewno, że Kamil Glik znalazł się we właściwym miejscu i czasie w tej drużynie.
Niestety nie doczekałem się pojedynku Robert Lewandowski – Cristiano Ronaldo w meczu Bayern – Real. Nawet taki ironman jak nasz reprezentant przegrał z kontuzją barku. Bayern uległ jeden do dwóch, grając przez pół godziny w dziesiątkę. Jeżeli w madryckim rewanżu Polak wyjdzie na plac i dzięki jego golom i asystom Bayern odrobi straty, wówczas zacznę wierzyć w tytuł najlepszego gracza roku dla Lewandowskiego. To wcale nie jest football fiction. Nie tylko Hiszpanie pamiętają o jego czterech golach w bramce Realu w czasach, gdy jeszcze strzelał dla Borussii.
Bartosz Kapustka i Marcin Wasilewski z Leicester nie są nawet zgłoszeni do LM. Ich drużyna postawiła się Atletico, a jedna stracona bramka jest do odrobienia.
Szymon Marciniak, który bez wątpienia jest już w ścisłej sędziowskiej czołówce, z dużym wyczuciem gwizdał w meczu Juventusu z Barceloną. Nasz sędzia był najbliższym świadkiem kolejnej wtopy Katalończyków. Tym razem mają do odrobienia trzy gole. Niedawno z PSG było jeszcze gorzej i się udało. Ale ile razy można mieć tak ogromne szczęście?