Czwarte – wcale nie najgorsze
Amunicji starczyło na dwie wielkie bitwy. Z Węgierkami i Rosjankami. Oczekiwanie na medal Polek było jednak zwykłym chciejstwem. Najpierw w półfinale z Holenderkami, a w niedzielę w grze o brąz z Rumunkami – dziewczyny Rasmussena nie miały prawie żadnych argumentów. Jeśli przegrywa się 22 do 31, nie można mówić o przypadku.
Tak czy owak być czwartym na mistrzostwach świata to niebagatelne osiągnięcie. Wyobraźmy sobie, jak pękalibyśmy z dumy, gdyby tak nasi futboliści byli czwarci na Mundialu. A one są, i to drugi raz z rzędu.
Dziennikarze lubią klepać, że miejsce tuż za podium jest najgorsze. W tym przypadku to kompletnie bez sensu, bo po zakończeniu duńskich zawodów chyba nie tylko ja mam wrażenie, że ta nasza lokata jest nawet trochę ponad stan.
W naszej ekipie były zawodniczki wartościowe, ale wybitnych indywidualności już nie. Do tego Kim Rasmussen – poza bramkarkami – miał zaufanie do siedmiu, może ośmiu podopiecznych. Reszta miała zdobywać doświadczenie. Boję się, że na ławce za dużo się nie nauczyły. Na pewno 20-letnia Monika Kobylińska swoimi golami pokazała, że na długie lata może być podporą kadry. Kilka starszych potwierdziło klasę. Wszystkie – wielkie serce do walki. To mimo wszystko trochę za mało.
Wielkim atutem tej grupy jest też atmosfera w jej środku. Mistrzostwa świata czy złotego medalu igrzysk nie zapewni, ale awans do Rio de Janeiro już może tak. Tym bardziej że kwalifikacje rozegrane zostaną prawdopodobnie w Płocku lub Gdańsku.
Piłka ręczna kobiet ma w sobie potężny pierwiastek nieobliczalności. Kiedy w półfinałach Holenderki zamęczały Polki błyskawicznymi kontrami i innymi skutecznym sposobami na grę, a Norweżki dopiero w dogrywce uporały się z Rumunkami, wydawało się, że finał będzie przynajmniej wyrównany. Tymczasem dziewczyny z Norwegii, szczególnie przez pierwsze pół godziny, wyraźnie dały do zrozumienia Holenderkom, że za wcześnie wkroczyły na salony.
I na tej nieobliczalności Polki sporo skorzystały.