Niespodziewana radość w Danii
Nasze piłkarki w najlepszej czwórce mistrzostw świata. Polki co najmniej powtórzą wielkie osiągnięcie sprzed dwóch lat. Żeby to osiągnąć, trzeba było uporać się z niepokonanymi dotychczas Rosjankami. I to się udało. Było 21 do 20.
Przed duńskimi zawodami słuchałem bojowych zapowiedzi polskich dziewczyn i trochę nie chciało mi się wierzyć, że ta pewność siebie jest uzasadniona. Podczas meczów w grupie myślałem, że Polki próbowały zaklinać rzeczywistość. Męczyły się ze słabszymi, zasłużenie przegrały ze Szwecją, a z Holandią nie miały nic do powiedzenia.
Trener Kim Rasmussen szalał i zbierał kary od sędziów, ale niewiele to pomagało jego zawodniczkom. Szło jak po grudzie. Na szczęście do czasu, czyli do gry w jednej ósmej finału ze świetnymi, wydawałoby się, Węgierkami. Okazało się, że Polki wiedziały, co mówią przed przyjazdem do Danii. Po emocjach, do jakich raczej przyzwyczaili nas mężczyźni, odesłały Węgierki do domu. Serce rosło, gdy się patrzyło na ich radość i słuchało Anny Wysokińskiej czy Iwony Niedźwiedź.
No i ta radość trwa. Czego jak czego, ale fizycznej siły nigdy nie brakowało Rosjankom. Tymczasem to Polki wyszły zwycięsko z walki wręcz w obronie. Nie odpuszczały ani centymetra. Rosjanki znacznie częściej zwijały się od bólu na parkiecie. Ileż trzeba mieć determinacji w sobie, jak wysoki poziom adrenaliny, żeby w siódmym meczu zawodów wyzwolić z siebie tyle sił. Dla mnie ten mecz Polska wygrała właśnie obroną.
Co dalej? Teraz to chyba wszystko jest możliwe, ale ja nie jestem zachłanny. Z brązowego medalu cieszyłbym się jak dziecko.