Kliczko dał się zbić
Bokserski mistrz świata nazywa się Tyson Fury. Tyson rozumiem, ale Fury? Ale to właśnie Brytyjczyk pogonił kota dożywotniemu, wydawało się, czempionowi Władymirowi Kliczce.
Bracia Witalij i Władymir od lat nie mieli sobie równych w najcięższej wadze. Nie chcieli walczyć ze sobą, więc dzielili się mistrzowskimi pasami różnych federacji. Prawie nigdy nie schodzili z ringu ze zwieszonymi głowami. W życiu Witalija zwyciężyła polityka, choć rządzenie Kijowem i partią UDAR nie jest tak spektakularne jak wyprowadzanie zabójczych ciosów w bokserskich rękawicach. Ale w ten sposób do ostatniej nocy król był jeden i miał na imię Władymir.
Nakręcanie koniunktury przed kolejnymi starciami o zachowanie tytułu było dla specjalistów bardzo trudne, bo wydawało się, że młodszy Kliczko, choć zbliżał się do czterdziestki, jest w stanie zamęczyć każdego pretendenta. Tymczasem teraz wszystkie sportowe serwisy pokazują bez przerwy obwieszonego pasami trzech federacji Fury’ego, a w kontrze do tego obrazka – zakrwawioną i posiniaczoną twarz jego przeciwnika.
Pod koniec walki jedynym zmartwieniem fachowców było tylko to, czy sędziowie dadzą Anglikowi pokonać Ukraińca. Odebrali mu nawet punkt. Podobno kompletnie niesprawiedliwie. Skandalu tym razem nie było. No i mamy nowego mistrza.
Nie mam własnej opinii na temat walki, bo jej nie oglądałem, ale większość speców przewiduje, że zapowiadany rewanż okaże się wielkim powrotem na tron. Choć Fury zwyciężył zasłużenie i skromnie opowiada, że będzie porównywany do Muhammada Alego, to mało kto wierzy, że to już definitywny koniec epoki Kliczków.
Jedno jest pewne – teraz będzie znacznie ciekawiej, bo stawianie w ciemno na Ukraińca jest od nocy z soboty na niedzielę dość ryzykowne.