Niemcy na swoim miejscu
Okazało się, że Niemcy jednak lepiej grają w piłkę niż Polacy. Naszym kibicom, a przynajmniej sporej ich części, wydawało się ostatnio, że jest odwrotnie. Ale we Frankfurcie Niemcy wbili trzy gole, a Polacy tylko jednego. I to wczorajsi zwycięzcy są na naturalnym dla siebie, pierwszym miejscu eliminacji do mistrzostw Europy we Francji.
Kibice przez lata sponiewierani tułaniem się w ogonie europejskich reprezentacji bardzo szybko uwierzyli, że teraz będzie już tylko pięknie. Może będzie, ale jeszcze nie teraz. Mistrzowie świata zza Odry mogą mieć słabsze momenty – takie jak ten w ubiegłym roku na Stadionie Narodowym – ale zawsze wracają na właściwe dla siebie tory.
Wbrew pozorom nie wpadłem w przygnębienie po ostatnim gwizdku, bo to nie był zły mecz Polaków. Wyszli na plac nie tylko po to, żeby jakimś cudem nie przegrać. Chcieli grać w piłkę i czasami im się to udawało. Gdyby mieli tyle szczęścia co jesienią w Warszawie, to mogło się skończyć na przykład remisem.
Dla mnie odkryciami okazali się Kamil Grosicki i Maciej Rybus. Tego pierwszego uważałem do tej pory za jeźdźca bez głowy i nadziwić się nie mogłem cierpliwości trenera Nawałki. Okazuje się, że Nawałka wiedział, co robi, i to nie tylko dlatego, że po jego sprytnym dośrodkowaniu Lewandowski wpakował piłkę do bramki. Nie byłem też przekonany do Rybusa, choć wiadomo było, że chłopak ma smykałkę. Ustawiony awaryjnie na lewej obronie uwijał się, jakby nic innego nie robił od lat.
Adam Nawałka przed wyjazdem do Frankfurtu nie skarżył się na kadrowe kłopoty. Wręcz przeciwnie – podkreślał, że jego reprezentacja z meczu na mecz rośnie. Tymczasem w obronie wystawił niepełnosprawnego Łukasza Piszczka, licząc trochę na to, że zagra samo nazwisko. Nie zagrało. Łukasz Szukała po arabskim epizodzie dopiero się instaluje w Turcji, ale wybiec na plac gry musiał, bo łokieć Michała Pazdana wymaga dłuższego leczenia. Tylko Kamil Glik był pewniakiem. W pomocy Kuba Błaszczykowski też się nie nabiegał za piłką w ostatnich miesiącach. W Borussi już nie, a we Fiorentinie jeszcze nie. Sławomir Peszko nie trafił przecież do Lechii z powodu pasma sukcesów w Bundeslidze.
Oczywiście byli jeszcze wielcy tego zespołu: Lewandowski, Krychowiak, Milik, wspomniany Glik i bramkarz Fabiański, ale gra się w jedenastu. Biorąc pod uwagę powyższe okoliczności, Nawałka i jego piłkarze wypadli całkiem obiecująco. Są spore szanse, że te eliminacje skończą się dla Polaków dobrze. Już w poniedziałek nastąpi poprawa nastrojów po meczu z Gibraltarem. Na razie bowiem reprezentacja Gibraltaru właśnie do poprawy humorów służy.