Dziwny pogrom Gruzinów
To był dziwny mecz. Ten, kto przełączył telewizor na przykład na dziesięć minut przed jego końcem, gdy Polacy prowadzili z Gruzinami jeden do zera, wcale by się nie zdziwił, gdyby dowiedział się, że ostatecznie skończyło się, powiedzmy, remisem. Tymczasem Polska ostatecznie wygrała cztery do zera.
I jak tu krytykować liderów eliminacji? A trochę by się chciało. W piłce jak w życiu – trzeba mieć trochę szczęścia.
Na początku sobotniego meczu fortuna się wahała. Robert Lewandowski sam w parę minut miał dwie takie okazje, po których piłka nie miała szans nie wpaść do bramki. A nie trafiła. I jeszcze długo nie trafiała.
Co by było, gdyby Arkadiusz Milik po nerwowej godzinie uwijania się na Narodowym nie huknął pod poprzeczkę gruzińskiego bramkarza? Mogłoby być różnie. Wiem, że to nie najważniejsze, ale to nasi przeciwnicy dłużej kopali między sobą niż Polacy i parę swoich szans też mieli.
Obfita dostawa szczęścia dotarła do Polski i do Roberta Lewandowskiego w ostatniej chwili. Trzy gole w cztery minuty to naprawdę niezły popis. Dotychczas przecież Lewandowski strzelał w reprezentacji z ociąganiem. Bardzo chciał, ale nie wychodziło.
Wreszcie wyszło i dzięki temu możemy spokojnie jechać na wakacje. Tym bardziej, że w tym samym czasie Irlandczycy zremisowali ze Szkotami i ten podział punktów jest nam bardzo na rękę.
Może najważniejszym obrazkiem tego spotkania był dla mnie uścisk Jakuba Błaszczykowskiego z Robertem Lewandowskim. Ten pierwszy wszedł na boisko po bardzo długiej przerwie i podał temu drugiemu, który umiał świetnie wykorzystać piłkę. Panowie nie przepadają za sobą. Zamienili się ze sobą w kierowaniu drużyną. Niechęć jest odczuwalna.
No ale to są nie tylko zawodowi piłkarze, lecz także dojrzali faceci. Ten boiskowy gest może sporo znaczyć dla przyszłych losów naszej reprezentacji.
Szczęście jest przy kadrze Adama Nawałki. I niech tak zostanie.