Legia za wszelką cenę?
W środę na stadion Legii nie dotarłem. Żałuję umiarkowanie. Oglądanie na własne oczy zwycięstwa moich faworytów w niemal setnej minucie po strzale z karnego za trafienie piłką w rękę obrońcy Jagiellonii – nie napełniłoby mnie satysfakcją.
Prezes Boniek na meczu był i zagrzmiał. Zawiesić sędziego Gila i jego asystenta, zganić szefa kolegium arbitrów Przesmyckiego! To jego wnioski po obejrzeniu minut meczu Legia – Jagiellonia. Znaczy – jego zdaniem karnego nie było.
Jeden gwizdek Pawła Gila, a tyle konsekwencji. Białostocka Jagiellonia dostała zakaz wstępu na salony, a największy rywal – Lech – ma tylko punkcik przewagi nad legionistami.
Pisanie o polskiej lidze nie jest moją pasją. Najłatwiej porównywać ją do rozgrywek w Niemczech czy Anglii i natrząsać się z wydarzeń na własnym podwórku. Natomiast poszukiwanie pozytywnych zmian w ekstraklasie jest zajęciem dla niesłychanie dociekliwych tropicieli w różowych okularach na nosach. Wolałabym nie chodzić tymi ścieżkami.
A jednak skłamałbym, gdybym ogłosił, że ligowe kopanie piłki jest mi całkowicie obojętne. Dlatego do ostatniej środy kibicowałem po cichu Legii. Mniej sercem, a bardziej rozumem. Uważałem, że jeśli jakakolwiek drużyna z kraju ma szansę przeczołgać się do mitycznej już dla nas Ligi Mistrzów, to właśnie ta z Łazienkowskiej.
Jesienią w Lidze Europejskiej Henning Berg i jego zespół pokazali, że nie kucają przed potęgami, np. z Litwy. A to się innym pretendentom zdarzało. Limit głupot też został wyczerpany, bo ile razy można wypuścić na plac gry zdyskwalifikowanego zawodnika, tak jak to się stało w meczu z Celtikiem?
Do tego prezes Bogusław Leśnodorski ogłaszał w wywiadach, że po prostu nie wyobraża sobie innego zakończenia sezonu niż z Legią – mistrzem. Henning Berg robił wrażenie faceta, który z każdej sytuacji znajdzie wyjście. Piłkarze, przynajmniej niektórzy, zdawali się to wrażenie podzielać. Na Legię w wielu meczach można było patrzeć bez zgrzytania zębami.
Może i chciałbym, żeby Legia została mistrzem. Ale nie za wszelką cenę.