Klopp po swojemu pożegnał Monachium
Juergen Klopp nie mógł lepiej sobie tego wymyślić. To był jego ostatni mecz w Monachium jako trenera Borussii.
Przyjechał z drużyną po przejściach, które były trudne do przewidzenia w najczarniejszych snach. Było tak źle, że sam zgłosił zarządowi decyzję o rezygnacji. Co prawda po siedmiu latach pracy, co dla polskich trenerów jest nieosiągalne w najpiękniejszych snach, ale i tak jest to osobista porażka człowieka, który zbudował i przez kilka lat utrzymywał potęgę drużyny z Dortmundu.
Przyjechał i wygrał. Po 120 minutach i rzutach karnych to Borussia, a nie Bayern, zagra w finale pucharu Niemiec. Bayern był lepszy przez większą część meczu, ale co z tego, jeśli w piłce nożnej zwycięzcami są ci, którzy strzelają więcej goli? A tych z karnymi więcej wbiła Borussia.
Mam wrażenie, że Klopp uśpił monachijczyków. Robert Lewandowski swoją bramką dla Bayernu wpisał się w ten scenariusz, bo Borussia sprawiała wrażenie pogodzonej z losem. Sam Klopp siedział spokojny jak mało kiedy na ławce. Aż tu nagle zrobiło się jeden do jednego i spokój mistrza Niemiec na stałe został zakłócony.
Odchodzący z Dortmundu Klopp często wyjeżdżał zwycięski z Monachium. Tyle że miał znacznie więcej futbolowych argumentów. A jednym z podstawowych był Robert Lewandowski, który pod jego ręką stał się zawodnikiem klasy światowej. Pozostali Polacy – Kuba Błaszczykowski i Łukasz Piszczek – też nie grali ogonów.
Także za to polscy kibice pokochali Juergena Kloppa i Borussię. Trzech Polaków zdobyło dwukrotnie mistrzostwo Niemiec. A do tego finał Ligi Mistrzów i szereg innych osiągnięć. Prawie na koniec rządów w Dortmundzie Kloppowi udało się jeszcze raz przechytrzyć tych, którym przegrywać nie wypada.
Nazwisko niemieckiego trenera tak zrosło się z Borussią, że – mówiąc szczerze – nie bardzo sobie wyobrażam jego sukcesy w innym klubie. Chociaż sam Klopp ma, zdaje się, znacznie bogatszą wyobraźnię. Mam nadzieję przekonać się o tym wkrótce.