Hopman jest nasz!
Nie wiem, co cieszy mnie bardziej: skreślenie przez Agnieszkę Radwańską z listy niepokonanych Sereny Williams czy też Puchar Hopmana w uniesionych rękach Polaków.
Radwańska z Jerzym Janowiczem jako reprezentacja Polski zostali w Australii mistrzami świata w mikście. W finale pokonali USA, czyli Willimas i Johna Isnera. Jak na początek stycznia to jest naprawdę coś.
Nieważne, że nie jest to oficjalny tytuł. Można się trochę uśmiechać, że nie wszyscy traktują gry w Perth ze śmiertelną powagą, a jednak – jak mówią sprawozdawcy – wynik idzie świat. Dzisiaj poszła w świat informacja, że w mieszanych parach Polacy są najlepsi.
Nadzwyczajnie sprawdziła się Agnieszka Radwańska, która najpierw przerwała monotonię swojej kariery wieścią o sprzymierzeniu sił z Martiną Navratilovą, a teraz uporała się wreszcie w meczu o stawkę z Sereną Williams. Trzeba było wychodzić dziewięć razy na kort, ale wreszcie to Polka wybijała piłki w publiczność po ostatnim zagraniu. Czy to już efekt Navratliovej? Byłbym bardzo ostrożny z takim sądem. Dopiero po mistrzostwach Australii można będzie cokolwiek powiedzieć na ten temat.
Krakowianka była szefową w Perth. Tak ją nazwał Jerzy Janowicz, co – zważywszy na jego trudny do okiełznania charakter – jest wyznaniem zaskakującym. Janowicz zwierzał się wręcz, że Agnieszka dyryguje nim na korcie. Szkoda, że na co dzień nie może liczyć na tak skutecznego dyrygenta.
O Janowiczu można powiedzieć znacznie mniej. Wygrywał z teoretycznie słabszymi, przegrał z teoretycznie lepszym (w rankingu ATP) Johnem Isnerem. Chyba nie dlatego, że Amerykanin jest jeszcze wyższy od Polaka.
Tak czy owak puchar Harry’ego Hopmana wywalczony dla Polski jednak daje błysk nadziei, że w Australian Open też może być emocjonująco.