Niemcy grali, Polacy wygrali!
Wystarczyło dwa i pół strzału, żeby przerwać historyczną passę. Niemcy grali, a Polacy zwyciężyli. Niech wczorajsze dwa do zera z mistrzami świata odwróci bieg piłkarskich spraw w Polsce. Wreszcie.
Nie kopaliśmy lepiej, nie strzelaliśmy częściej, znacznie rzadziej „byliśmy w posiadaniu piłki”, a jednak trzy punkty mogą dopisać sobie Polacy, a nie Niemcy. Do wczoraj sporym szaleństwem było założenie, że eliminacje do mistrzostw Europy zaczniemy z takim przytupem.
Przyznaję się bez bicia. Nie wierzyłem w to zwycięstwo. Remis brałbym w ciemno i liczył, że we wtorek po grze ze Szkotami w tabeli znajdą się kolejne punkty za zwycięstwo, a tym samym całkiem niezła zaliczka przed następnymi potyczkami. Stało się inaczej. Stało się świetnie.
Żeby była jasność. Zachwycam się wynikiem, a nie grą. Jakoś nie czułem się nadmiernie upośledzony jako Polak z powodu trwałej, wydawało się, niemożliwości pokonania Niemców, a właściwie RFN, bo – jak przytomnie zauważył prezes Zbigniew Boniek – z NRD szło nam lepiej.
Są takie dni (bardzo rzadko, ale są), że lepszym nie wychodzi nic, a gorszym wychodzi wszystko. Wczoraj na Narodowym był taki dzień. Broń Boże, nie deprecjonuję tego triumfu. Nasi kopali jak umieli, ale kopali mądrze.
Sukcesu w żaden sposób nie umniejsza kilka mniej znanych nazwisk w składzie ekipy Loewa. Po raz pierwszy od dawna czułem, że polski trener wraz ze swoimi kolegami odrobili wszystkie lekcje przed pierwszym gwizdkiem.
Adam Nawałka może teraz (choć wolałbym to pisać meczu ze Szkotami) poczuć się znacznie pewniej. Robert Lewandowski gola nie strzelił, ale i tak pokazał wielką klasę. Arkadiusz Milik wykorzystał zaabsorbowanie Niemców Lewandowskim. Miał jedną szansę i jej nie zmarnował. Kamil Glik wreszcie sprawił, że nie tylko kibice Torino będą go kochali.
I wreszcie Wojciech Szczęsny. To prawda, że często Bellarabi i koledzy podawali mu piłki, ale kilka razy zachował się jak Casillas za najlepszych czasów. Z gola Sebastiana Mili cieszę się jeszcze bardziej niż Milika. Miesiąc temu nie myślał o powrocie do reprezentacji, a teraz – gol życia.
O każdym z pozostałych można by napisać coś pozytywnego. Czyżby najniespodziewaniej w świecie 11 października 2014 roku narodziła się wreszcie drużyna?