Polska mistrzem świata!
Nowakowski, Winiarski, Kłos, Wlazły, Drzyzga, Mika, Zatorski, Zagumny, Konarski, Kubiak, Możdżonek, Buszek, Ignaczak i Wrona. To są nazwiska mistrzów świata w siatkówce!
Byłem człowiekiem małej wiary, kiedy niedawno chciałem w ciemno przyjąć brąz. Byłem człowiekiem małej wiary po pierwszym secie finału z Brazylią w katowickim Spodku, w którym Polacy nie mieli dużo do powiedzenia. Na szczęście nie miało to żadnego znaczenia.
Polacy są mistrzami w stu procentach zasłużonymi. Trzy do jednego z Brazylijczykami, którzy wcześniej seryjnie zgarniali złote medale, to nie przypadek. To odzwierciedlenie wydarzeń na boisku. Wczoraj i w czasie dwunastu poprzednich gier prowadzących do wielkiego zakończenia.
Nie byłoby tej kosmicznej radości, gdyby nie trener młodziak Stephane Antiga i jego starszy kolega Philippe Blain. Antiga, który ledwie sam zszedł z boiska, mógł się obronić (i ci, którzy na niego postawili) tylko medalem. Ileż razy w trakcie trzytygodniowych zawodów nie mogłem patrzeć na jego spokój, wydawał się flegmatykiem bez układu nerwowego. Za późno reagował na boiskowe wydarzenia, za późno brał przerwy, za późno zmieniał skład. I niezmiennie wygrywał (poza jednym wypadkiem przy pracy). To ten facet miał rację. Cholernie dużo racji. Można powiedzieć, że pod francuskim przewodem zostaliśmy mistrzami.
Naszym kibicom też trzeba zawiesić medale na szyjach. Bardzo tłumnie, głośno, konsekwentnie i skutecznie towarzyszyli we wszystkich halach naszym graczom. Na szczęście nie musieli śpiewać wkurzającego: Polacy, nic się nie stało. I oby tak zostało.
W popularnych drużynowych dyscyplinach, mówiąc eufemistycznie, zatrzęsienia sukcesów nie notujemy. Podium zdarza się rzadko, bardzo rzadko. Najlepsi na świecie byli tylko siatkarze, i to czterdzieści lat temu. Przy tej okazji trzeba oczywiście wymienić Huberta Wagnera, który był równie nieopierzonym szkoleniowcem jak Ąntiga, gdy z Meksyku przyleciał ze złotą drużyną. Tamto złoto i nieco późniejsze najwyższe podium olimpijskie w Montrealu zostało przekazane w genach kolejnym pokoleniom. Tak samo zresztą, jak srebro sprzed ośmiu lat dla zespołu Raula Lozano.
Dzięki ostatnim trzem tygodniom w Polsce nie musimy odwoływać się do bardziej lub mniej zamierzchłych czasów. Możemy po prostu cieszyć się mistrzostwem. I oby ten stan udało się utrwalić.