Rozsądek Janowicza
Trzeba mieć dużo cierpliwości, żeby kibicować Jerzemu Janowiczowi. Ostatnie dwa tygodnie pokazały, że warto. Najpierw w Cincinnati cenne zwycięstwo z ósmym w rankingu ATP Bułgarem Grigorem Dimitrowem i sporo punktów, a wczoraj niemal zwycięstwo w Winston – Salem. W ten sposób do Nowego Jorku na US Open Polak jedzie jako 43. tenisista ATP.
Przez ostatnie miesiące świerzbiło mnie, żeby komentować kolejne, coraz bardziej upokarzające klęski. Ale to byłaby łatwizna. Mogę za facetem nie przepadać za jego sposób bycia, ale nie chciało mi się wierzyć, że to już koniec ledwie rozpoczętej kariery.
Sam półfinał Wimbledonu daje mu co prawda miejsce w ubogiej w sumie historii polskiego męskiego tenisa, ale dać się odstawić do archiwum w wieku niespełna 24 lat?
Trwało to jakiś czas, ale Janowicz potrafił jednak wziąć się w garść. Przypomniał sobie, że wychodzi się na kort, żeby wygrywać. Po finale z Lukasem Rosolem powiedział, że nie zrobił nic głupiego. Po prostu Rosol zagrał lepiej w decydujących momentach.
Rozsądny Janowicz to nowość. W przypadku łodzianina to chyba klucz do dalszej kariery – unikać głupot. O tenisowe umiejętności się nie obawiam.
Nie wiem, czy kiedykolwiek Janowicz osiągnie przewidywalność osiąganych wyników, jaką mamy w przypadku Agnieszki Radwańskiej. Raczej nie. Kibicowanie mu będzie wymagało odporności nerwowej. To pewne. Nawet jeżeli gra dobrze, rzadko miażdży rywali. Nie sprawdzałem statystyk, ale myślę, że jego ulubionym sposobem kończenia setów jest tie-break.
Dlatego nie odważyłbym się wróżyć czegokolwiek przed otwartymi mistrzostwami USA. Chociaż z drugiej strony losowanie jest sprzyjające. Więc może jednak wieści z Nowego Jorku potwierdzą dobry czas Janowicza?