Majka lubi grochy
Rafał Majka na długo nie schowa się w peletonie. Tak mniej więcej napisałem po wielkiej sobocie Polaka w Tour de France. Najpierw (w piątek) był drugi, potem, następnego dnia, pierwszy. Chłopak musiał uwierzyć w siebie ostatecznie i nieodwołalnie. Dzisiejsza zwycięska wspinaczka na siedemnastym etapie dowiodła tego niezbicie.
Stary mistrz Zenon Jaskuła tak się rozpędził, że zaczął wieszczyć strategiczną zmianę lidera w Tinkoff-Saxo. Zamiast Contadora – Majka. Ładnie to brzmi, nawet jeżeli radość mąci mu nieco trzeźwość spojrzenia. Ale kto wie…
Od dzisiaj Majka jest jedynym Polakiem, który na „Wielkiej pętli” wygrał dwa etapy. Wiem, wiem to wielkie osiągnięcie, ale – jak to się teraz mówi – z tyłu głowy mam, że nasz zuch traci do lidera ponad dwie godziny i jest na początku drugiej pięćdziesiątki klasyfikacji. Szanse na radykalną poprawę są z gatunku mission impossible.
A ja, wychowany na Wyścigu Pokoju, pamiętam zwycięskie etapy z tamtego ścigania, ale przede wszystkim potrafię wyliczyć żółte koszulki Szurkowskiego i Piaseckiego po ostatnim dniu zmagań.
Majka najwyraźniej polubił grochy, bo taki wzorek ma koszulka najlepszego górala zawodów. Jest bliski zabrania tego stroju do kraju. I to byłby kolejny znaczący sukces poza etapowymi przewagami.
Dobrze mieć w peletonie najważniejszego touru reprezentantów, którzy nie są tylko tłem dla wyznaczonych przez szefostwo ekip liderów. Dobrze mieć komu kibicować w dyscyplinie, która potrafi dać światową sławę.
Bo wbrew temu, co pisali oburzeni komentatorzy mojego poprzedniego wpisu, nie uważam kolarstwa za peryferyjną dyscyplinę.