Etap Majki

Polak wygrał etap w Tour de France. To prawie tyle, co mistrzostwo świata w jakiejś peryferyjnej dyscyplinie. Takie przynajmniej zapanowało podniecenie po tym, jak Rafał Majka w kolejnym dniu wyścigu nie dał się dogonić nawet liderowi Vincenzo Nibalemu.

W piątek – drugi, w sobotę – pierwszy. Wszystko to w górach, i to jakich. Dobrze powyżej 2000 metrów. To nic, że ma się to nijak do szans na osiągnięcie czegoś znaczącego w klasyfikacji generalnej. Być pierwszym „na kresce” w TdF to jest naprawdę coś. Tak twierdzi na przykład Zenon Jaskuła, który wie, co mówi, bo sam przeżywał tę radość dwadzieścia jeden lat temu. No i dodatkowo był też trzeci po ostatnim dniu „Wielkiej pętli”.

Ile warunków trzeba było spełnić, żeby świat mógł się dowiedzieć, że pierwszym rowerzystą 14. etapu najznamienitszego touru na świecie został Polak z rosyjskiej grupy Tinkoff-Saxo?

Po pierwsze, musiał się wycofać rozbity i z pękniętą kością lider zespołu Alberto Contador. Po drugie, swoją rolę odegrał doping. Nie Majki, tylko Romana Kreuzigera. Bo to Czech miał być głównym pomocnikiem Contadora. Tyle że badania krwi nie spodobały się specjalistom od tropienia takich występków i Kreuziger został w domu w stanie zawieszenia.

Na start został wezwany wskutek takiego rozwoju wypadków Majka, chyba niezbyt szczęśliwy. Los sprawił, że mógł się wybić na niezależność. I wreszcie okoliczność chyba najistotniejsza – sam Majka musiał uwierzyć w swoją moc na nieludzkich podjazdach tej części wyścigu.

Wcześniej wydawało się, że to Michał Kwiatkowski będzie miał wyłączność na zainteresowanie kibiców takich jak ja. Kilka dni temu miał nawet przez dłuższą chwilę szansę na założenie żółtej koszulki, ale peleton doścignął i połknął Kwiatkowskiego. Niemniej ten chłopak od dawna nie jest anonimowym wyrobnikiem w swojej grupie. Teraz wiedzie mu się gorzej. Szarpie się i cierpi na wzgórzach.

W każdym razie po wielu szarych latach przeżywamy kolejny sezon zapowiadający coraz lepsze czasy dla naszych kolarzy. I pisałbym o nadziejach na polskie szosowe przewagi ze znacznie większym entuzjazmem, gdybym do końca potrafił zapomnieć o dopingowym błocie, które tak mocno przylgnęło do kolarskiego ścigania. Mam nadzieję, że to tylko przewrażliwienie, które szybko minie.

A Majka, który nie dość, że jest mocny, to jeszcze udowodnił to sobie w piątek i sobotę, pewnie na długo nie schowa się gdzieś w głębi peletonu.