Brazylia – jeden, Niemcy – siedem. Egzekucja
To była po prostu egzekucja. Wiem, że to określenie nie brzmi najlepiej, jeżeli jej wykonawcami są Niemcy. Tylko jak inaczej nazwać to, co stało się właśnie w Belo Horizonte?
Brazylia – jeden, Niemcy – siedem w mundialowym półfinale. Mueller, Klose, Kroos, jeszcze raz Kroos, Khedira, Schuerrle, znowu Schuerrle. To oni dobijali gospodarzy.
Przed meczem nie mogłem się zdecydować, komu życzę zwycięstwa. Teraz już nieważne są powody mojego wahania. Po dwudziestu kilku minutach gry stałem się fanatycznym kibicem Canarinhos. Bardzo nie chciałem oglądać rzezi. A jednak rzeź się dokonała. Niczego nie zmienia gol Oscara strzelony z rozpaczy i nikt chyba nie nazwie go honorowym. Pozostało tylko wielkie współczucie.
Nie ma teraz sensu głęboka analiza tego, co właśnie się stało. Na pewno nie jest wytłumaczeniem brak Neymara i Thiago Silvy. Nie zawsze Brazylia wygrywała, ale chyba nigdy w taki właśnie sposób.
Jeżeli do 8 lipca za wielkie upokorzenie uznawano finałową porażkę jeden do dwóch z Urugwajem w 1950 roku, to trudno nazwać to, co stało się wczoraj.
Nie jestem w stanie wyobrazić sobie rozpaczy Brazylijczyków. Ile będzie fizycznych ofiar tej klęski?
Czy Mundial jest już rozstrzygnięty? Nie sądzę. Chciałbym zobaczyć finał z Holandią i… jej zwycięstwo.