Paznokcie Messiego
Jako wyznawca Barcelony usiadłem przed telewizorem zrelaksowany. Wystarczyło przecież, żeby Valdes przy pomocy kolegów nie dał sobie strzelić gola. A to przecież plan minimum. W pierwszym meczu ćwierćfinału Ligi Mistrzów z Paris Saint Germain było przecież dwa do dwóch i to przez roztargnienie Katalończyków. Nie do końca wyleczony Messi usiadł co prawda na ławce, ale wydawało się, że spokojnie będzie sobie siedział. Kiedy po raz pierwszy realizator transmisji pokazał obgryzającego paznokcie Messiego, pomyślałem, że trochę Lionel przesadza. Z minuty na minuty zmieniałem zdanie. Wreszcie, przyznaję, choć trochę wstydzę się tego, że zwątpiłem. Gorzej – przyszło mi nawet do głowy, że to chłopaki z Paryża zaczynają zasługiwać na półfinał LM. I to nie dlatego, że wpakowali piłkę do bramki. Oni po prostu nie pękali. Nie przyjęli do wiadomości, że grają z prawdopodobnie najlepszą drużyną w historii.
Trener Vilanova mógł zrobić jedno: pozwolić Messiemu wejść na plac gry. Dzięki temu byliśmy świadkami niesamowitego eksperymentu. W środę wieczorem dowiedzieliśmy się, ile jest warta Barcelona z Leo i bez niego. Okazało się, że są to dwa różne zespoły. Bo nie tylko Argentyńczyk zachwyca. Również jego koledzy kopią co najmniej o jeden poziom lepiej z nim niż bez niego. Bramka Pedro przywróciła Barcelonie półfinał. Z kim? Może z Borussią ? Lepiej chyba nie.
Borussia jest dla polskich kibiców lekarstwem na nasze frustracje. Traktowana jest coraz częściej jako prawie polski klub, bo „co oni by zrobili bez naszych Orłów”. Podobno sprawozdawca Ryczel tak się zagalopował, że nie próbował nawet ukrywać komu kibicuje w meczu z Malagą. Trochę go rozumiem. On też potrzebuje rodzimych sukcesów. A my możemy się emocjonować wyłącznie grą Polaków za granicą. Podniecamy się każdą bramką i asystą Majewskiego w angielskiej drugiej lidze, a co dopiero wielkim Dortmundem. Co prawda wolałbym mimo wszystko, żeby awans nie zależał od błędu sędziów i gola ze spalonego. Ale nie bądźmy małostkowi. Tyle, że z taką Barceloną podarowany spalony Borussi nie wystarczy. Marzenia o finale byłyby nieco realniejsze, gdyby teraz naprzeciwko stanął Real albo Bayern.