Olimpijska sekunda
Ile trwa olimpijska sekunda? Długo, bardzo długo. Tę na pewno zapamiętam. Poniedziałkowy półfinał szpadzistek w Londynie. Z jednej strony mistrzyni z Pekinu- Niemka Britta Heidemann, z drugiej- Koreanka A Lam Shin. Jest remis 5 do 5. Do końca walki tylko sekunda. Niemka musi trafić. Koreance ten wynik daje finał. Jeszcze tylko sekunda. Nigdy nie spotkałem się z tak długą sekundą. Trzy razy słyszymy allez , trzy razy naciera Niemka, trzy razy nie rusza odliczanie czasu. Za czwartym razem Heidemann trafia i słyszymy jej okrzyk radości. Ale sekunda jeszcze się nie kończy, powiedziałbym nawet, że się na dobre zaczyna. Jak to możliwe, że w tak krótkim czasie można było przeprowadzić cztery akcje ? Nie wiem. Mimo kilkudziesięciominutowych narad nie potrafią tego wyjaśnić sędziowie. Koreański trener szaleje, jego zawodniczka rozpacza. W niemieckiej ekipie też nerwy. Wreszcie werdykt. Sekunda to jednak nie wieczność, Niemka w finale. Koreanka nie ma siły podnieść się z planszy. Przegrała, bo ktoś nie chciał, nie zdążył albo nie umiał włączyć zegara. Jakiś czas później Niemka poległa w finale, a Koreanka nie odbudowała się w walce o brąz.
Taki też jest sport. Od czasu do czasu kompletnie niesprawiedliwy. Polacy różnym złym siłom nie mogą jednak przypisać swoich porażek. Przegrywają, bo są po prostu słabsi. Taka jest brutalna prawda. Wiem, wiem to dopiero trzy dni i nie można generalizować. Wszystko się jeszcze może zmienić i nagle wszystkie szanse zaczniemy wykorzystywać. Oby. Niepokojące jest to, że wielu naszych reprezentantów stara się dość nachalnie przekonać nas, że liczy się przede wszystkim udział w igrzyskach. Taka na przykład florecistka Sylwia Gruchała, która miała być życiowej formie („Tańca z gwiazdami”, broń Boże jej nie wymawiam). Przegrała pierwszą walkę, a następnie zwierzyła się dziennikarzom. Oszołomiony słuchałem, że dla niej ważne jest poczucie dobrze wykonanej pracy, a reszta to jest sport. Można wygrać, można przegrać. Taki był mniej więcej sens tej wypowiedzi. Oczywiście można taką filozofię przyjąć, ale prawdę mówiąc wolałbym obejrzeć Gruchałę wściekłą na siebie za szpetną porażkę. A ta opowiada jakieś rzewne kawałki o braku pretensji do siebie. Mam nadzieję, że to tylko poza i w drużynowym turnieju ona i jej koleżanki (równie przegrane) pokażą trochę więcej.
Nie dramatyzowałbym natomiast z powodu przegranej w pierwszym pojedynku Agnieszki Radwańskiej. Nawet Wojciech Fibak wpadł w dramatyczny ton i twierdzi, że nie pamięta boleśniejszej porażki niż z Julią Goerges. Bez przesady. A jeśli się okaże, że Agnieszka jednak medal, a może nawet dwa z Londynu przywiezie ? Nie wykluczałbym jej sukcesów w deblu i mikście. Starsza Radwańska nie przegrała z jednak z byle kim. Poza tym wystarczy, że za kilka tygodni w wielkoszlemowym turnieju w Nowym Jorku naszej liderce pójdzie świetnie i o lichym starcie w londyńskim singlu natychmiast zapomnimy. Sama zawodniczka zapomni pewnie jeszcze szybciej.
Nie jestem aż tak wielkim pesymistą, żeby wieszczyć, że Sylwia Bogacka (która wygląda na świetną dziewczynę) będzie naszą największą londyńską radością. Mało tego, uważam, że te igrzyska mogą się okazać całkiem do przełknięcia. Wystarczy tylko, by zakochani bez pamięci w siatkarzach Polacy mogli fetować ich złoto. Wówczas wiele Innych startów czy falstartów puścimy w niepamięć.