Przedolipijski optymizm
Mój kulturalny kolega, który sportem interesuje się tylko przy okazji igrzysk, spytał mnie jakiś czas temu, czy przypadkiem nie odwołano tegorocznej imprezy ? Do Londynu kilka miesięcy, a w mediach cisza. Nic tylko EURO.
Rzeczywiście można było, przynajmniej w Polsce, odnieść wrażenie, że przy wielkich piłkarskich rozgrywkach, olimpijskie zawody to impreza niegodna czołówkowych materiałów w mediach. Piłka się jednak skończyła i sprawy wróciły do właściwych proporcji. Kolega się uspokoił.
Co robi kibic przed imprezą ? Kibic ma nadzieję. Na medale, rzecz oczywista. W polskim przypadku na przekór równie oczywistym faktom. Taki na przykład Tomasz Zimoch niezbyt nawet przymuszany do optymizmu w TVN 24 mówi, że liczy na piętnaście czy też szesnaście medali. Mówiąc szczerze wolę ten jego marzycielski ton niż ataki pasji podczas radiowych transmisji. Zawsze się wtedy boję, że mu żyłka pęknie albo coś podobnego. Ale to marginesie.
W poniedziałkowy poranek poczułem się podniesiony na duchu, gdy na lotnisku w Goleniowie przed lotem do Warszawy na przysięgę olimpijską spotkałem połowę wioślarskiej czwórki podwójnej, czyli Marka Kolbowicza i Konrada Wasielewskiego – zwycięzców z Pekinu. I do tego towarzyszył im prezes Polskiego Związku Towarzystw Wioślarskich – Ryszard Stadniuk. Prezes zanim nim został, także znakomicie i medalowo wiosłował. Odkąd dowodzi związkiem z każdych igrzysk przywozi złoto. Dotychczas trzy razy. Trzymam kciuki za czwarty. Słuchając wioślarzy ze Szczecina, można mieć nadzieję, że mimo wielu kłopotów, mają szansę (razem z Michałem Jelińskim i Adamem Korolem) na powtórkę z Chin. A może jeszcze jakaś osada ? Pięknie byłoby, gdyby na podium dopłynęła męska ósemka. Mocna jest dwójka podwójna kobiet – Julia Michalska i Magdalena Fularczyk. Może to właśnie wioślarze staną się w Londynie zapaśnikami z Atlanty. Na matach było wówczas pięć miejsc w pierwszej trójce, z tego trzy złota.
No tak. Powoli się nakręcam i za chwilę samym wioślarzom przydzielę kilka miejsc na podium. W ten sposób może się okazać , że redaktor Zimoch przy mnie to trzeźwy realista. A przecież dziesięć – jedenaście medali to chyba wszystko na co nas stać, czyli mniej więcej tyle, ile w Atenach i Pekinie. Specjaliści od analiz mówią, że można jakieś wnioski wyciągnąć na podstawie wyników mistrzostw świata z poprzedniego sezonu. Lepiej, żeby się nie sprawdziło, bo mistrzów w tamtym roku mieliśmy wyjątkowo mało.
Do tego właśnie ubyła nam Maja Włoszczowska, która przesiadła się z roweru na inwalidzki wózek. Tyczkarski mistrz – Paweł Wojciechowski szafuje zdrowiem w pogoni za minimum. Ale jest Tomasz Majewski, Piotr Małachowski, Adam Kszczot, są żeglarze i kajakarze. Jest pływak Konrad Czerniak. No i Agnieszka Radwańska. A gdyby siatkarze po trzydziestu sześciu latach, które minęły od Montrealu wygrali swój turniej, to może rzeczywiście mój przedolimpijski optymizm nie byłby tak zupełnie na wyrost. Spieszę się z tym optymizmem, bo pod koniec tygodnia trzeba się już będzie zmierzyć z życiem.