Dramatu nie ma
Zawód? Pewnie, że tak. Ale dramatu nie ma, mimo że tak krzyczą portalowe tytuły. Nawet zawodnicy nie oszczędzają sami siebie.
Teoretycznie nie było przecież takiej możliwości, że mistrzowie świata zejdą z parkietu ze spuszczonymi głowami po meczu ze słoweńskimi średniakami. A jednak zdarzyło się i Polaków nie ma już na mistrzostwach Europy w Bułgarii. Nie będzie medalu. Nawet brązowego. Przyczyny tej porażki szukałbym w niepowodzeniu podczas japońskiego Pucharu Świata. Tam mimo wielkiej mobilizacji nie udało się w ostatniej chwili. To musiało zostawić ślad w głowach zawodników i trenerów.
Ale nie rozdzieram szat, bo znaczenie tytułu najlepszego na kontynencie jest mimo wszystko umiarkowane, skoro nie daje nawet olimpijskiej kwalifikacji. Z tego punktu widzenia znacznie ważniejsze będą styczniowe zawody kwalifikacyjne w Berlinie.
Moim zdaniem w siatkówce mamy do czynienia z galopującą inflacją wydarzeń ważnych i najważniejszych. Najpierw latanie po całym świecie z powodu Ligi Światowej. Potem trochę przerwy i od września dziwnie wymyślony turniej o Puchar Świata. Jedenaście meczów w kilkanaście dni to dawka zabójcza. Sukces był zresztą na wyciągnięcie ręki, ale się nie udało. No i teraz prawie z marszu mistrzostwa Europy. Nie wiem jak Państwo, ale ja nie potrafiłem wykrzesać w sobie kibicowskiego entuzjazmu i pierwsze mecze Polaków w Bułgarii śledziłem po łebkach. A teraz nie mam już szans się poprawić.
Wiadomo, że celem podstawowym jest medal w Rio na przyszłorocznych igrzyskach. Tymczasem już samo zakwalifikowanie się do tych zawodów jest nie lada wyzwaniem nawet dla najlepszych na świecie. Oby po chwilowym szoku przestały się odzywać mało rozsądne głosy postulujące rewolucję w kadrze, łącznie ze zmianą trenera.
Ta niecierpliwość nie jest uzasadniona. Dajmy chłopakom odpocząć od siebie (bo nie od siatkówki) i później spokojnie przygotować się do styczniowej batalii o Rio.