Maska Lewandowskiego, gole Messiego
Obok Lionela Messiego biegają genialni piłkarze, a jednak kiedy to najpotrzebniejsze, geniusz jest jeden. I jest nim Argentyńczyk. Tak było także w środowym półfinale Ligi Mistrzów.
Pozbawiony Ribery’ego i Robbena, z zamaskowanym Robertem Lewandowskim Bayern przez 77 minut był prawie równym przeciwnikiem Barcelony. Ale zegar nie zatrzymał się na tej minucie. Po niej był tylko Leo Messi i jego barcelońscy koledzy.
Trzy do zera dla Katalończyków kończy sen o tytule Josepa Guardioli, który za dobrze zna swój były zespół, żeby liczyć na cud w Monachium. Musiałoby być na przykład cztery do zera czy pięć do jednego dla Bayernu. Realne? Nie sądzę.
Bardzo lubię Barcelonę i to nie tylko z powodu jej największego asa. Jednak przyznaję się, że przypiekany na ogniu, przyznałbym, że kibicuję Bayernowi. Oczywiście z powodu Roberta Lewandowskiego, no i trochę Guardioli.
Ostatnie dni to było szaleństwo spekulacji: zagra czy nie zagra? Po nadzianiu się na pięści bramkarza Borussi Dortmund kilka dni temu Lewandowski wyglądał na człowieka z mocno ograniczonym kontaktem z rzeczywistością. Na temat stanu zdrowia polskiego snajpera wypowiadali się wszyscy. Medyczna profesura podzieliła się na tych, którzy zaryzykowaliby zgodę na wyjazd do Hiszpanii, i na tych ostrożniejszych.
Robert Lewandowski nie tylko wybiegł na boisko, ale też spędził na nim dziewięćdziesiąt kilka minut. Powiedzmy sobie szczerze – nie był to ten Lewandowski, który zdobył sobie szacunek w całej Europie. Chociaż tragedii też nie było. Przy odrobinie szczęścia mógł mu się nawet przydarzyć gol.
Oprócz maski Polaka na pewno zapamiętam na długo drugą bramkę Messiego. Z powodu takich akcji chce się oglądać futbol.
W drugim półfinale Juventus skutecznie postawił się Realowi (2:1) i nie jest bez szans w Madrycie. W tej sytuacji nie miałbym nic przeciwko finałowi włosko-hiszpańskiemu.