Nie ma Radwańskiej…
… w Nowym Jorku. Podobno cały tenisowy świat zachwycił się Agnieszką dwa dni temu, po odesłaniu do kąta przeciwniczki w pierwszym starciu US Open. Trzeba było wykorzystać chwilę i piać z zachwytu. Drugi taki moment mógł się nie zdarzyć i się nie zdarzył, niestety.
Good bye New York. Całkiem good bye. Shuai Peng – tak nazywa się kobieta z Chin, która z naszą mistrzynią w Nowym Jorku nie przegrywa. Już drugi raz.
Ledwie pochwaliłem Agnieszkę za jej obliczalność w grze i przeciwstawiłem ją Jerzemu Janowiczowi, a okazało się, że postanowiła zmienić opinię o sobie. Jej przegrana nie jest największą sensacją turnieju. Chinka była dotychczas 39. w rankingu, a Polka od jakiegoś czasu na piątej pozycji.
Dominika Cibulkova, która jeszcze w styczniu dotarła aż do finału w Australii, teraz jako rozstawiona z dwunastką nie poradziła sobie z 15-letnim dzieckiem, które uzbierało kilka punktów dających mu 1208. miejsce w klasyfikacji WTA. Dziecko nazywa się Catherine Bellis. To tak na wszelki wypadek.
Wracając do Radwańskiej. Od jakiegoś czasu bardzo nie lubię czytać przewidywań wybitnych specjalistów, którzy przed każdymi wielkoszlemowymi zawodami zastanawiają się, czy Agnieszka zdobędzie wreszcie tytuł. Wkurza mnie to mniej więcej tak samo, jak liczenie, ile to już lat nie gramy w futbolowej Lidze Mistrzów.
Radwańska umie utrzymywać się w ścisłej czołówce i chwała jej za to. Nowy Jork jest jedynym miejscem, w którym od początku kariery nie przedostała się nawet do ćwierćfinału.
A jednak, jeśli mam być szczery, znacznie bardziej liczyłem na kolejne rundy krakowianki niż na chimerycznego dryblasa z Łodzi. Nie na zwycięstwo czy finał, ale na jedną czwartą – tak. A tu zawód, duży zawód.
Wrócą pewnie rozważania na temat otoczenia naszej mistrzyni. Na przykład pytanie, czy trener Tomasz Wiktorowski ciągle jest właściwym człowiekiem na właściwym miejscu? Oczywiście Radwańska może zawsze odszczeknąć malkontentom: nie podoba się wam piąte miejsce na świecie, to pokażcie, kto ma choćby teoretyczną szansę dotarcia na szczyt i utrzymania się na nim. Zbyt wielu chętnych do fantazjowania nie będzie. Zawodniczki Piter i Kania poległy w pierwszej rundzie w stylu rozpaczliwym. Inne nie dotarły nawet do tego etapu.
Teraz został tylko Janowicz. Oby to potrwało jeszcze trochę. Jeśli tak się nie stanie, tegoroczne mistrzostwa USA będziemy oglądali, przynajmniej w singlach, bez patriotycznych uniesień.