Rzymska radość Igi Świątek
Od trzech miesięcy Iga Świątek nie zeszła z kortu pokonana. Uzbierało się 28 takich pojedynków. W ostatnim z nich zwyciężyła w finale Międzynarodowych Mistrzostw Włoch Tunezyjkę Ons Jabeur 6:2, 6:2. Obroniła tytuł z ubiegłego roku, w którym w dwóch setach do zera pokonała Karolinę Pliskową.
To niezwykły wyczyn, choć na stronie WTA można było przeczytać, że właśnie zakończyła kolejny dzień w biurze. Samo zwycięstwo w tzw. tysięczniku nie jest sensacją, gdy po tytuł sięga zawodniczka, od której zaczyna się ranking WTA. Zdumiewające jest to, w jaki sposób po niespodziewanej abdykacji Australijki Ashleigh Barty Polka przejęła obowiązki liderki. Uznała najwidoczniej, że teraz nie wypada przegrywać.
Doha, Indian Wells, Miami, Stuttgart i teraz Rzym to przystanki gruntujące jej dominację w kobiecym tenisie. Jeśli ktoś miał wątpliwości, czy Iga Świątek zasługuje na „jedynkę”, to teraz nie znajdzie się chyba nikt, kto podważyłby pełnoprawność jej rządów.
Wiadomo, że w tenisie, jak w prawie każdym sporcie, seria zwycięstw kiedyś się kończy. Reakcja na porażkę jest co najmniej tak samo ważna jak kolejne sukcesy. Iga od miesięcy nie daje nam zaobserwować, jak to jest w jej przypadku po przegranej. Skorzystała z mądrej rady trenera Tomasza Wiktorowskiego i nie pokazała się na kortach Madrytu. Z tego, co mówi, nie była przekonana do tego kroku. Ale opłaciło się. Obroniła w spektakularnym stylu tytuł i przypisanych do niego 900 pkt.
Ons Jabeur znaczy dla swoich kibiców chyba więcej niż Iga Świątek dla swoich rodaków. To pierwsza tenisistka z Afryki, która dotarła do pierwszej dziesiątki na świecie. Jest ciągle na fali wznoszącej. Do Włoch przyjechała z nagrodą za triumf w Madrycie. No, ale tam nie było naszej mistrzyni.
Oczywiście, można było się obawiać tej konfrontacji i to nie tylko dlatego, że wcześniej Jabeur była lepsza od Polki. We wcześniejszych grach Tunezyjka potrafiła wydostawać się z poważnych tarapatów. Jej tenis nie polega na waleniu rakietą w piłki z pełną mocą w każdej sytuacji. Zachwyca niekonwencjonalnymi skrótami, inteligentnie dostosowuje taktykę do sytuacji na korcie.
W niedzielne południe miała jednak za mało argumentów w starciu z Igą. Gdy jednak w drugim secie przy stanie 4:2 dla późniejszej triumfatorki miała trzy piłki na przełamanie jej serwisu, można się było spocić z emocji. Gra Świątek ma już właściwości mistrzowskie. Przy najważniejszych punktach ręka jej nie drży. Notabene tuż po zwycięstwie rzuciła do swojego obozu, że ma drewno zamiast ręki. Jeśli drewno ma takie cechy, to niech tak zostanie.
Następny przystanek, a właściwie wielka stacja, to korty Rolanda Garrosa. Iga Świątek po niespełna dwóch latach od pierwszego wielkiego i niespodziewanego turniejowego sukcesu w Paryżu przyjedzie do stolicy Francji jako najlepsza tenisistka świata. To się nazywa kariera! Wcale nie taka oczywista, gdy prześledzi się losy wielu innych wielkoszlemowych mistrzyń.
Polscy kibice nakręceni serią zwycięstw Igi mierzą oczywiście w najwyższy cel. I oby tak się stało, ale trzeba brać pod uwagę, że wiecznie nie wygrywała nawet Serena Williams.