Brąz siatkarzy. Nagroda pocieszenia
Polscy siatkarze zakończyli siatkarskie mistrzostwa Europy zdobyciem brązowego medalu. Gdyby chodziło o futbolistów, świętowaniu nie byłoby końca. W piłce siatkowej to zaledwie nagroda pocieszenia. Od łatwego 3:0 z Serbami znacznie lepiej zapamiętam 1:3 ze Słowenią w półfinale oznaczające pożegnanie z marzeniem o znaczącym sukcesie w tym sezonie.
Pożegnań będzie chyba więcej. Od trenera Vitala Heynena zaczynając. Od dłuższego czasu sytuacja była jednoznaczna. Jesteśmy mistrzami świata i to dwukrotnie z rzędu. Heynen przyszedł i dzięki trenerskim umiejętnościom, niczym nieograniczonemu optymizmowi i może nawet lekko szarlatańskim pomysłom natchnął drużynę do sięgnięcia w 2018 r. po kolejny tytuł. Półfinałowe potknięcie rok później w ME potraktowane zostało jako wypadek przy pracy.
W drużynie był już (po upływie karencji) Wilfredo Leon uważany przez wielu za najlepszego w swoim fachu na świecie. Dołączył do świetnej drużyny, której najważniejszym celem był złoty medal olimpijski w Tokio. Deklaracje były jasne, niepozostawiające marginesu na wątpliwości. Kapitan Michał Kubiak jechał do Tokio po złoto. W tym samym celu wybierał się tam Heynen i reszta ekipy. Owszem, zdarzyła się pandemia, przesunięcie igrzysk, ale to dotknęło wszystkich.
Jak wiadomo, skończyło się tradycyjnie – na ćwierćfinale. Tym razem z Francją i marnym pocieszeniem jest to, że ci, którzy pognębili naszych, wyjechali z Japonii z najważniejszym trofeum. Chyba nie tylko mnie prześladuje myśl, że długo nie będziemy mieli tak realnej szansy na nawiązanie do wagnerowskich doświadczeń z 1976 r. w Montrealu.
Mistrzostwa Europy miały być dla Polaków lekiem uśmierzającym ból po porażce. Wydawało się, że kuracja może się udać, bo najważniejsza część zawodów odbywała się Polsce, czyli z publicznością, która nie dość, że wypełnia do ostatniego krzesła trybuny, to jeszcze nie ma pretensji o porażki. Do tego z polskiego obozu dochodziły głosy, że zawodnicy otarli łzy i znów chcą sięgnąć po tytuł. Mniejszej rangi, ale zawsze to byłoby coś.
Do spotkania ze Słowenią droga nie była specjalnie wyboista. Ci, którzy choć trochę interesują się siatkówką, wiedzą, że w mistrzostwach kontynentu ze Słoweńcami nam nie idzie. Nie poszło w 2015, w 2017 i w 2019 r. No i nie poszło teraz. Ponieważ w klątwy nie wierzę, oczekiwałbym jakiegoś sensowniejszego wytłumaczenia. Może być nawet takie, że podczas gdy my naprężaliśmy muskuły, oni zaczęli lepiej grać.
Dobrze, że Polacy nie rozsypali się zupełnie i wyszli na kolejny dzień pracy w katowickim Spodku, jak gdyby nic się nie zdarzyło. To raczej Serbowie nie pozbierali się po porażce z Włochami. Zderzenie tych dwóch postaw dało przekonujące zwycięstwo i trzecie miejsce na podium. Trochę mało jak na rozbudzone apetyty.
Vital Heynen prawie na pewno żegna się z dotychczasową pracą. Podejrzewam, że niektórzy ze starszych zawodników napędzani marzeniem o olimpijskim złocie teraz pewnie stracą motywację. Do tego wszystkiego zmiana może także nastąpić w zarządzie Polskiego Związku Piłki Siatkowej. Sprawa rozstrzygnie się pod koniec września.
O kolejną kadencję stara się dotychczasowy prezes Jacek Kasprzyk. Wśród siódemki kandydatów jest kilka dużych nazwisk i jest Ryszard Czarnecki. Tam, gdzie się pojawił na widowni podczas mistrzostw, witały go gwizdy kibiców. Nie sądzę jednak, że to zniechęci do startu świeżo upieczonego pełnomocnika PiS ds. sportu. Przed laty jako działacza żużlowego na stadionach spotykały go nie tylko gwizdy kulturalnej siatkarskiej publiczności, ale także… głośna i zdecydowana zachęta do natychmiastowego opuszczenia trybun.
Przed polską siatkówką (nie tylko męską) trudny czas.
PS A mistrzami zostali Włosi po porywającym meczu ze Słoweńcami i zwycięstwie 3:2.