Djoković po raz 21.? Jeszcze nie
Scenariusz finału singla tenisowego US Open według Novaka Djokovicia był prosty: zwycięstwo, a więc 21. tytuł w najważniejszych imprezach tenisowych i przypieczętowanie tzw. kalendarzowego Wielkiego Szlema, czyli triumfów w Melbourne, Paryżu, Londynie i Nowym Jorku w jednym sezonie.
Ale sprawdził się scenariusz rywala Daniłła Miedwiediewa, czyli pierwsze zwycięstwo w ostatecznej rozgrywce Rosjanina. Obaj nie przewidzieli, że odbędzie się to w tak nieskomplikowany sposób, bo w trzech setach, a w każdym z nich ten sam wynik w gemach 6:4. Do tego złamana rakieta Serba i łzy przed ostatni gemem.
Kobiecym singlem zawładnęły sensacyjne nastolatki: Emma Raducanu i Leylah Fernandez. Za to wśród mężczyzn oglądaliśmy finał najbardziej przewidywalny. Spotkanie rankingowej jedynki z dwójką.
Sukces Rosjanina można co najwyżej potraktować jako niespodziankę, i to niezbyt dużą. Miedwiediew kilka razy był już o krok od odebrania głównej nagrody. Na początku roku w Australian Open nie miał wiele do powiedzenia w pojedynku z Serbem. Teraz role się odwróciły.
W ten sposób 34-letni Nole nie wygra wszystkich szlemowych turniejów w tym samym roku. Drugiej okazji może już nie mieć. W końcu ponad pół wieku, od czasów Roda Lavera, nikomu ta sztuka się nie udała. Pojedyncze zwycięstwa są całkiem prawdopodobne. Dzisiaj Roger Federer, Rafa Nadal i właśnie Serb mają na koncie po 20 triumfów. Ale Federer z czterdziestką na karku i ciągle niesprawnym kolanem raczej musi się pożegnać ze śrubowaniem rekordu. Nadal właśnie opublikował zdjęcia po operacji stopy, więc nie ma pewności, w jakiej będzie dyspozycji.
Z wielkiej trójki tylko Novak Djoković wydaje się ciągle w najwyższej formie. Jeśli wygra jeszcze raz, np. w Australii, będzie samotnym liderem tej ekskluzywnej klasyfikacji. Przez wielu już dzisiaj jest uważany za najlepszego gracza w historii. Tak uważa choćby Miedwiediew, który powiedział o tym w trakcie mistrzowskiej dekoracji na Flushing Meadows. Wydaje się, że nie była to tylko okolicznościowa uprzejmość mająca otrzeć łzy załamanemu rywalowi.
Czy o występie w finale wielkoszlemowych zawodów może marzyć Hubert Hurkacz? Po półfinale na kortach Wimbledonu, na których pokonał m.in. Federera i największego bohatera ostatnich dni Miedwiediewa, wydawało się, że Polak jest już blisko. Tym bardziej że na kortach twardych czuje się najlepiej. Dziesiąty numer rozstawienia też zobowiązywał. Tymczasem wrocławianin odpadł w drugim meczu z bardzo przeciętnym Włochem Andreasem Seppim. Hurkaczowi za często przytrafiają się spore wpadki.
Tegoroczny sezon powoli zmierza ku końcowi. Jeszcze kilka znaczących turniejów i finałowe rozgrywki WTA i ATP. Przede wszystkim Iga Świątek, ale także Hubert Hurkacz ma szansę na zakwalifikowanie się. Tak czy owak, należy się cieszyć, że było znacznie normalniej niż w 2020 r. Nie wszędzie i nie w pełni, ale wrócili kibice i znów było blisko normalności.