Sto procent Mioduskiego
Szalony sezon Legii trwa. Właśnie Dariusz Mioduski został stuprocentowym właścicielem Legii.
Wtajemniczeni emocjonowali się rozgrywką dzisiejszego zwycięzcy ze wspólnikami nie mniej niż rollercoasterem w Lidze Mistrzów.
Osoby dramatu to oprócz zwycięzcy tej rozgrywki Bogusław Leśnodorski i Maciej Wandzel – tercet właścicieli klubu, w który podobno nie włożyli dotychczas ani złotówki własnego majątku. Miało dojść do swoistej licytacji w zalakowanych kopertach. Kto da więcej: pan M. czy duet L. i W. – przejmuje Legię.
Były przeróżne zwroty akcji warte cierpliwszego pióra niż sportowego blogera. Ostatecznie do otwarcia kopert nie doszło. Dariuszowi Mioduskiemu (dotychczas właścicielowi w 60 procentach) udało się przekonać zwanego przez siebie w wywiadach (pieszczotliwie czy też protekcjonalnie) Bogusiem bądź Bodkiem do porzucenia sztamy z Maciejem Wandzlem. W perswazji pomogło ponoć 50 milionów złotych, ale to nie jest potwierdzone.
Intuicja mnie zawiodła. Czułem, że dojdzie do prania brudów godnego jakiegoś ambitnego reality show. Tymczasem po wstępnych przepierkach Dariusz Mioduski dogadał się z Bogusiem i dalej już wszystko poszło łatwiej. Nie ukrywam, że intuicyjnie (znowu ta intuicja!) stałem po stronie Mioduskiego.
Dlaczego? Ciągle podkreśla znaczenie piłkarskiej akademii. Chce odmłodzić zespół i zmienić proporcje między zawodnikami krajowymi i zagranicznymi. I to jest program, który ja rozumiem. Poza tym ma chyba trzeźwiejszy osąd tzw. środowiska kibicowskiego. Trzeba pamiętać, że „dzięki” temu środowisku mieliśmy m.in. puste trybuny w potyczce z Realem Madryt, finansowe kary i beczkę wstydu.
Leśnodorski został w klubie jako przewodniczący rady nadzorczej. Brzmi poważnie, ale w praktyce ten organ w Legii z woli Mioduskiego będzie miał rolę raczej „doradczą i reprezentacyjną”, czyli coś w rodzaju znaczenia Adama Lipińskiego, niegdyś mocarnej postaci PiS, a dzisiaj pełnomocnika ds. równego traktowania i społeczeństwa obywatelskiego.
Tak czy owak dobrze byłoby teraz skupić się na boiskowych wydarzeniach z udziałem Legii. Wszak najsprytniejsze biznesowe zagrywki nie zastąpią goli strzelonych przeciwnikowi na boisku.