Seryjny Stoch
To już cztery kolejne konkursy o Puchar Świata w skokach na nartach, w których Kamil Stoch przeskoczył wszystkich rywali.
Tym razem w Zakopanem – mieście sprawiającym w dniach zawodów wrażenie opanowanego przez narciarskie szaleństwo.
Radość mi się udziela, szaleństwo – nie. Kilkanaście lat temu w czasach Małyszowej gorączki bywałem na skoczni. I wystarczy. Poziom hałasu na trybunach jest tak potężny, że człowiek nie słyszy własnych myśli, nawet jeśli nie są zbyt skomplikowane. Trąbki, wuwuzele, kołatki i inne instrumenty skutecznie zniechęciły mnie do oglądania latających skoczków na żywo.
Ale radość faktycznie jest. Tym bardziej że inni Polacy też imponująco fruwali. W sobotę co prawda po rozgrywce zespołowej napaleni kibice machający narodowymi atrybutami wysłuchali niemieckiego hymnu (niedawno w Niemczech było odwrotnie), ale nieznaczna porażka Polaków to przecież nie jest powód do załamywania rąk. Dodatkowo może podziałać jak opatrunek z lodu na rozpalone głowy kibiców i wielu dziennikarzy. To się bardzo przyda w następnych tygodniach.
Lubię obserwować Kamila Stocha po zwycięskich konkursach. To, jak się cieszy i jak o swojej radości potrafi opowiadać. Dojrzały na skoczni i poza nią. Już dzisiaj bardzo jestem ciekaw, jak daleko zajdzie, gdy – miejmy nadzieję po wielu jeszcze latach kariery – przestanie siadać na startowej belce.
W niedzielę znów nie udało się doskoczyć do podium Piotrowi Żyle, za to Dawid Kubacki zasłużenie wdarł się do pierwszej dziesiątki. Kilka dni temu pisałem o objawach zadyszki. Trochę to dotyczy indywidualnych startów Macieja Kota i Stefana Huli. Za to czternaste miejsce Jana Ziobry to kolejny sygnał wysłany przez tego chłopaka, że nie godzi się z rolą rezerwowego.
Po dwóch weekendach w Polsce Kamil Stoch jest liderem Pucharu Świata, Kot i Żyła w dalszym ciągu – w dziesiątce. Drużynowo też uzbieraliśmy zdecydowanie najwięcej punktów. Źle nie jest.