Wielka Iga Świątek, wielka Naomi Osaka

Chyba wszystkie tenisistki świata żegnałyby się już dzisiaj z Paryżem. Ale nie Iga Świątek.

W drugiej rundzie turnieju Rolanda Garrosa było już 5:2 i 30:0 dla Naomi Osaki, która grała jak w transie. Tych 2 pkt potrzebnych do zwycięstwa Japonka nie zdobyła. W kolejnym gemie przy swoim serwisie nie wykorzystała piłki meczowej. Polka po trzygodzinnym pojedynku pokonała Osakę 2:1 – 7:6 (1), 1:6 i 7:5.

Powie ktoś: to tylko druga runda. Nie ma się czym podniecać, przecież Świątek ze swoim zespołem przyjechała po kolejny, czwarty tytuł w Paryżu. To zaledwie drugi krok z siedmiu, które trzeba postawić. Kto nie oglądał tego meczu, temu trudno będzie wytłumaczyć, że emocje i długimi fragmentami poziom przewyższały wiele finałów wielkoszlemowych.

Jest naturalne, że zazwyczaj skupiamy się na naszej zawodniczce. Podniecamy się jej występami. Liczymy jej sukcesy na korcie i przy kasie (jakbyśmy coś z tego mogli uszczknąć). Dzisiaj trzeba jednak trochę miejsca poświęcić 26-letniej Naomi Osace. Pokazała, że znów może być wielka na korcie, a może to już się dokonało w środowe popołudnie w deszczowym Paryżu na przykrytym dachem olbrzymim stadionie Phillipe’a Chartiera.

To osoba absolutnie niezwykła. Występuje pod flagą japońską, ale znacznie więcej ma wspólnego ze Stanami Zjednoczonymi. Szybko wspięła się na wyżyny. Ma przecież w dorobku cztery tytuły wielkoszlemowe i dwadzieścia kilka tygodni na czele rankingu WTA. W pewnym momencie poczuła się przytłoczona otaczającą ją rzeczywistością. Otwarcie mówiła o problemach psychicznych. Później zdecydowała się na macierzyństwo. Można było wątpić, czy znajdzie w sobie motywację do powrotu i mozolnego marszu w kierunku czołówki touru. To nie jest proste, zwłaszcza kiedy nie można liczyć na rozstawienie i trzeba korzystać z „dzikich kart”. Mecz z naszą mistrzynią rozpoczynała ze 134. pozycją w zestawieniu WTA!

Do dzisiaj Osaka nie miała się czym pochwalić we French Open. Korty ziemne to nie był jej żywioł. Po pojedynku z Polką nikt już tak nie może powiedzieć. Osaka wróciła na dobre także na tej nawierzchni.

Denerwujące było ustawianie Igi Świątek jako stuprocentowej faworytki tego pojedynku i całego turnieju. Zewsząd to było słychać. Sama zawodniczka próbowała protestować, gdy nazywało się ją królową Paryża i w ogóle kortów ziemnych. Mecz z Osaką miał być trochę trudniejszy od tego z Francuzką Leolią Jeanjean. Tymczasem okazało się, że po przeciwnej stronie kortu stanęła także wielka mistrzyni, która może mieć nadzieję na powrót na szczyty. Pierwszy set był niesłychanie zacięty z tie-breakiem potrzebnym do rozstrzygnięcia. Wygrana w nim 7:1 nie była, okazuje się, zapowiedzią wywieszenia białej flagi przez Japonkę.

Drugi set to popis, szczególnie serwisowy, Osaki. Statystyki były przygniatające. Chwilami Polka w ogóle nie startowała do piłek nadlatujących z przeciwnej strony kortu, co komentowali zdumieni członkowie jej teamu. W rezultacie porażka 1:6. Trudno sobie przypomnieć taki wynik w historii jej występów w ostatnich latach.

Metamorfoza, do czasu, nie nastąpiła w decydującej rozgrywce. Było 0:3, a potem wspomniane 2:5 i 0:30. Potem jeszcze piłka meczowa. Wszystko to wytrzymała Iga Świątek. Nie zwątpiła w końcowy sukces, punkt po punkcie odrabiała straty, korzystając trochę z kilku nerwowych zagrań przeciwniczki. 7:5 dla Polki.