Wimbledon odwołany. I co z tego?

Kilka miesięcy temu ta wiadomość wywołałaby wstrząs porównywalny z likwidacją monarchii, a co najmniej abdykacją królowej. Teraz news z Londynu ginie wśród zalewu znacznie ważniejszych wieści na pasku przesuwającym się po telewizyjnym ekranie.

Roger Federer jest zdruzgotany, Serena Williams zszokowana. Naprawdę? Przecież za chwilę czeka nas ogłoszenie rezygnacji z nowojorskiego US Open. Spytajcie nowojorczyków, czy myślą o Flushin Meadows. Jeśli tak, to tylko o tym, że na ich terenie został zorganizowany prowizoryczny szpital.

Francuzi wcześniej przełożyli French Open na trzecią dekadę września i początek października, ale nie postawiłbym dużych pieniędzy na to, że ich ucieczka do przodu się powiedzie. W powietrzu wisi odwołanie całego sezonu.

Federer, Williams, garstka ich koleżanek i kolegów tracą szanse na śrubowanie wielkoszlemowych rekordów. Spora część uczestników touru ma z czego żyć, ale największa grupa może mieć problem z utrzymaniem się i spokojnym oczekiwaniem na otwarcie kortów. Na dłuższą metę spowoduje to wzmożenie dyskusji o kosmicznych nierównościach płacowych w tenisowym cyrku. A przecież bez statystów i młodzieży z aspiracjami gwiazdy błyszczałyby troszkę mniej. Na razie jednak nie słychać, żeby najzamożniejsi mieli zamiar wspomóc tych, którzy nie podnoszą milionów z kortów.

A dobre wzory są. Kto by pomyślał, że piłkarze z wielu lig zgodzą się bez szemrania na obniżenie płac. Tak się dzieje m.in. w Hiszpanii i nawet w Polsce. W wielu krajach chodzi o to, by tzw. niegrający personel nie doznał uszczerbku.

Na tym tle fatalnie wypadają na razie bogacze z Premier League. Należące do miliarderów kluby nie spieszą się z nakłonieniem futbolistów do zrzeczenia się części krociowych dochodów, sami zawodnicy też się stawiają. Jeśli to prawda, że w ostatnich dwóch latach zarobki w najbogatszych rozgrywkach świata wzrosły o 500 proc. i osiągnęły średnio 3 mln euro, to z jakąkolwiek przyzwoitością ma to niewiele wspólnego. Tym bardziej że w tym czasie kluby tną zarobki tzw. niegrającego personelu i wyciągają ręce po dotacje z programów pomocowych.

Wszyscy się teraz zastanawiają, jaki wpływ będzie miała obecna pandemia na życie po jej pokonaniu. W sporcie także. Wielkich nadziei nie mam, ale trochę jednak liczę na to, że w jakimś stopniu bogaci wolniej niż dotychczas stawać się będą jeszcze bogatsi. I może sport czasami będzie wygrywał z biznesem.