Grać czy nie grać?

Poniedziałek jest pierwszym dniem na drodze do powrotu futbolowych rozgrywek w Polsce. Według planu zespołu roboczego złożonego z przedstawicieli klubów piłkarze mają wrócić na boiska w ostatni weekend maja. Oczywiście bez kibiców na stadionach, ale i tak plan jest optymistyczny. Nawet bardzo.

Pierwsze dwa tygodnie to okres izolacji sportowej 50 osób z każdego klubu niezbędnych do przeprowadzenia meczów, czyli sportowców, ekipy trenerskiej i działaczy. Później coraz śmielsze, jeśli chodzi o kontakty, treningi i przygotowania organizacyjne. Do tego przez cały czas mają być przeprowadzane testy. No i w ostatni weekend maja – pierwsze gwizdki sędziów.

Niby wszystko było uzgodnione, a dzisiaj okazuje się, że ekstraklasa nie mówi jednym głosem. W chwili pisania tego tekstu do izolacji, przynajmniej oficjalnie, przystąpiły tylko cztery kluby. Co ciekawe, nie słyszę o obawach związanych z podstępnym działaniem wirusa. Na przykład zasłużony w dziele ratowania krakowskiej Wisły Jarosław Królewski twierdzi, że nie zdążył wszystkiego skonsultować. Inny działacz uważa, że to chybiony zarzut. Czas był, tylko trzeba było z niego skorzystać.

Solidarność klubów w obliczu wielkiego problemu okazała się mitem. Zaczęły się kalkulacje. Do końca ligi zostało 11 kolejek. Niby wszystkim powinno zależeć na grze. Jeśli nie ze sportowych, to z finansowych względów. Można by przecież zainkasować pieniądze za telewizyjne transmisje. Niby tak, ale bardziej zależy tym, którzy będą w czołówce, bo tak jest skonstruowana umowa, że największa ostatniej transzy przypadnie tym z pierwszych miejsc w tabeli.

Ogłoszenie zakończenia sezonu daje bezpieczeństwo tym, którzy są dzisiaj powyżej spadkowej kreski. Najsłabsi liczą na to, że w tym roku im się upiecze i nikt nie spadnie. Do tego niektóre kluby są słabe organizacyjnie i mogą mieć problemy ze sprostaniem progowym warunkom.

Dla wyposzczonych kibiców oglądanie piłkarzy, choćby tylko w telewizji, byłoby i tak wielką atrakcją po tygodniach gapienia się na archiwalia. Ale nie oszukujmy się, nawet jeśli znów zobaczymy na boisku piłkarzy, to nie ma co liczyć na fajerwerki formy. Niektóre drużyny znacznie zmieniają przecież składy, np. wielu zagranicznych zawodników rozwiązuje kontrakty. Poza tym nie ma możliwości, żeby w tak niezwykłej sytuacji dojść do pełnej dyspozycji w trakcie kilku tygodni treningów.

Do tego rozpatrujemy sytuację idealną, to znaczy taką, w której Covid-19 nie postanowi wbiec na boisko. Gdyby stało się inaczej, cała misterna konstrukcja może się rozsypać w jednej chwili.