Samotność Anity Włodarczyk

Gdyby nie zaraza, która toczy świat, byłby to w Polsce znacznie głośniejszy news. Anita Włodarczyk, mistrzyni w rzucaniu młotem, żegna się z wieloletnim trenerem Krzysztofem Kaliszewskim.

Ponad 10 lat wspólnej pracy, złote medale olimpijskie, seryjne mistrzostwa i rekordy świata. Duet doskonały i nie do rozbicia. Tak to wyglądało z daleka. Widocznie z bliska było trochę inaczej. To chyba nie jest przypadek, że do ogłoszenia rozwodu doszło następnego dnia po tym, jak Tokio musiało powiedzieć światu: sayonara. Do przyszłego roku. Oby.

Wygląda na to, że przynajmniej jedna ze stron powiedziała sobie, że zaciśnie zęby i dociągnie do igrzysk w tym roku. Perspektywa kolejnych 12 miesięcy to było już za wiele. Krzysztof Kaliszewski zaproponował modną obecnie współpracę online. On w Ameryce, ona nad Wisłą. Wielka lekkoatletka bez wahania odpowiedziała nie. A przecież prawdopodobnie nie ma przygotowanego planu B.

I o ten plan, jak twierdzą wtajemniczeni, nie będzie łatwo. Grupa skupiona wokół Anity była coraz bardziej dotknięta syndromem oblężonej twierdzy. Z kulomiotem Konradem Bukowieckim była na noże po którymś z amerykańskich zgrupowań, z mistrzem Pawłem Fajdkiem też raczej zimna wojna. Z Joanną Fiodorow nawet na jednym podium panie się nie zauważały, co w samo w sobie jest sporą sztuką. Poza sporem została właściwie inna specjalistka od rzutu młotem – Ewelina Kopron. Po stronie sportowców stoją oczywiście ich trenerzy, którzy ewentualnie mogliby zastąpić Krzysztofa Kaliszewskiego. Powrót do jego poprzednika, czyli Czesława Cybulskiego, też jest mało prawdopodobny – nie tylko z powodu jego emeryckiego statusu.

Rozwiązanie powinno szybko się znaleźć, bo przed Włodarczyk jest wielka praca do wykonania. Nie chodzi o utrzymanie formy, ale jej odzyskanie po poważnych perypetiach zdrowotnych wynikających z wieloletnich przeciążeń. Sama zawodniczka mocno wierzy w medal olimpijski w przyszłym roku, choć do juniorek nie należy. Potrzeba wielkiego wysiłku i mądrości jej samej i tego, kto podejmie się prowadzenia treningów.

W tym wielkim zamieszaniu nie zazdroszczę działaczom Polskiego Związku Lekkiej Atletyki. Przed chwilą musieli się mierzyć z problemem grupy biegaczy na 800 i 1500 m. Trener Tomasz Lewandowski nie przeforsował swoich warunków i rozstał się ze swoim bratem Marcinem i Adamem Kszczotem oraz kilkorgiem innych lekkoatletów. W tym przypadku udało się znaleźć wariant awaryjny. Do tego trudno uwierzyć, że Lewandowski zostawi zupełnie na lodzie brata i Kszczota, który właśnie zapisał się do tej grupy.

Z Włodarczyk może być trudniej. W każdym razie, jeżeli ktoś ma jeszcze do tego głowę, na nasze olimpijskie szanse w lekkiej atletyce trzeba teraz patrzeć znacznie ostrożniej.