Ten sukces cieszy umiarkowanie
Łotysze na pewno nie są kandydatami na mistrzów Europy, ale w Warszawie postawili się Polakom i do 76 minuty wszystko układało się po ich myśli. To znaczy nie tracili bramek. Ostatecznie dali sobie wbić dwa gole.
W ten sposób Polska została liderem swojej grupy w futbolowych eliminacjach do przyszłorocznego Euro.
Niby nie spodziewałem się fajerwerków, ale naginałem lekko przepisy w drodze z lotniska w Berlinie do Szczecina, żeby zdążyć na transmisję drugiego meczu Polaków. Spóźniłem się kwadrans, ale nie straciłem chyba zbyt dużo (chyba że w poczcie znajdę zawiadomienia o mandatach).
Jeszcze raz utwierdziłem się w przekonaniu, że trzeba uważnie słuchać Roberta Lewandowskiego. Po jednobramkowym zwycięstwie nad Austrią mówił o konieczności znalezienia sposobu na utrzymanie poziomu w dwumeczu (najbliższym i tych kolejnych). I wiedział, co mówi. Sam Lewandowski sprostał zadaniu.
Skutecznie walnął głową piłkę i w ten sposób późno, bo późno, ale humory zaczęły się poprawiać. Drugą głowę dołożył Kamil Glik i na papierze wynik 2:0 wygląda jako tako. Tym bardziej że staliśmy się liderem w swojej grupie.
Gdyby jednak ktoś chciał ogłosić, że nad Wisłą rodzi się właśnie piłkarska moc, to raczej naraziłby się na drwiny. Trzeźwy ogląd sprawy ma prezes futbolowego związku Zbigniew Boniek, który poza zadowoleniem z sześciu punktów po dwóch meczach zbyt wielu pozytywów nie zauważył, a mecz oglądał prawdopodobnie dość uważnie. Tym bardziej że przed laty jako trener reprezentacji przegrał z drużyną z Łotwy, która, jak łatwo się domyślić, wówczas także do tuzów nie należała.
Wróćmy jednak do dzisiejszych czasów. Mam takie wrażenie, że nie wszyscy nasi reprezentanci potwierdzają portalowe oceny swoich występów w zagranicznych ligach. Ale mimo wszystko wydaje mi się, że ich klasa indywidualna przewyższa to, co pokazują jako zespół. Można mówić, że trener Jerzy Brzęczek miał za mało „jednostek treningowych”, żeby znaleźć oczekiwaną wartość dodaną, ale jak długo?