Olimpijski niedosyt
Właśnie niedosyt. To słowo chyba najtrafniej opisuje to, co czuję po polskich występach olimpijskich. Gdy się policzy medale, jest jeden więcej niż na trzech poprzednich igrzyskach.
Ale chyba nikt nie będzie próbował odtrąbić sukcesu z tego powodu. Gdyby jeszcze wśród tych jedenastu medali było, dajmy na to, pięć złotych, to byłoby osiągnięcie. Skończyło się jednak na dwóch, a że klasyfikacja premiuje zwycięzców, więc w końcowej tabeli naszego kraju trzeba szukać w czwartej dziesiątce.
Jeśli dobrze policzyłem, Polska miała swoich reprezentantów w 23 dyscyplinach, ale na medale zasłużyliśmy tylko w sześciu z nich. To nie jest oszałamiająca statystyka. I jeszcze jedna ciekawostka: na podium stawało trzynaście kobiet i trzech mężczyzn. Ostatnią nadzieją facetów byli piłkarze ręczni. Gdyby uporali się z Duńczykami albo Niemcami, proporcje trochę by się zmieniły. No ale się nie uporali, choć akurat do nich finalnie nie można mieć pretensji. Do siatkarzy też nie. Sukces jednych czy drugich (najlepiej i tych, i tych) na pewno zmieniłby trochę spojrzenie na całe polskie Rio. Nie udało się.
Może w większości dyscyplin nie trzeba podskakiwać, liczyć medalowych szans na podstawie jednego czy dwóch wyskoków formy i pogodzić się z rolą tych, dla których od wyniku ważniejsze jest uczestnictwo. Tyle że we współczesnym świecie byłoby to bardzo oryginalne podejście.
Z drugiej strony nie jestem aż tak bardzo zachłanny na miejsca na podium. Muszą być zwycięzcy i musi być znacznie więcej pokonanych. Liczy się jeszcze styl, a tego niestety wielu naszym atletom zabrakło.
Podoba mi się oszczepniczka Maria Andrejczyk, która niespodziewanie przerzuciła wszystkie rywalki w eliminacjach, a w finale zabrakło centymetrów do brązu i srebra. Dwudziestolatka poczuła już jednak szansę i była wściekła na swoje czwarte miejsce.
Nie podoba mi się starszy od niej o siedem lat Karol Hoffmann, który skoczył w trójskoku niemal metr bliżej od życiowego rekordu, był ostatni w szerokim finale, ale po konkursie zadowolony z siebie uśmiechał się od ucha do ucha.
Za często nasi reprezentanci jeszcze dobrze nie zaczęli zmagań, a już mogli pakować torby. Z tłumu pływaków ani jeden nie dotarł do finału. Większość przepadała w eliminacjach. Co na to trener koordynator? Najpierw opowiada dziennikarzom dyrdymały o różnicy czasu, z którą (jako jedyni?) muszą się borykać jego podopieczni, a po występach udowadnia, że nasi byli lepsi niż rok temu.
Co zapamiętam z brazylijskich igrzysk? Na pewno Anitę Włodarczyk i Piotra Małachowskiego, na pewno wyścigi Rafała Majki i Mai Włoszczowskiej, złote wioślarki, ale też dramat Pawła Fajdka i niestety doping ciężarowców.