Bohdan Tomaszewski zszedł z kortu
Jeszcze całkiem niedawno komentował tenisowe mecze w telewizji. Był pewnie najstarszym czynnym sprawozdawcą. Ale ja będę pamiętać redaktora Bohdana Tomaszewskiego przede wszystkim z lat 60. i 70.
Zaraził mnie sportem jak pewnie tysiące innych. Jego pobudzające wyobraźnię relacje z Wyścigu Pokoju, osiągnięcia lekkoatletycznego Wunderteamu traktowałem jak Jego własne. I wreszcie tenis – największa i dozgonna pasja.
Miał tłumy naśladowców, ale żaden z nich nie dorównał Mistrzowi, a niektórzy stali się Jego karykaturą. Dzisiaj zresztą nie ma zapotrzebowania na tę charakterystyczną elegancję, na erudycję, na tworzenie emocji pięknym słowem, a nie histerycznym krzykiem. Jest inaczej.
Raz w życiu, kilkanaście lat temu, rozmawiałem dłużej z redaktorem Tomaszewskim. Lubił przyjeżdżać na tenisowy turniej Pekao Open do Szczecina. Spadł deszcz i przerwano gry. Było trochę czasu na wspomnienia. Zawodowe dziennikarstwo Tomaszewskiego rozpoczęło się właśnie w tym mieście, krótko po wojnie, w redakcji „Kuriera Szczecińskiego”.
W Szczecinie był krótko, ale sentyment pozostał. Dowiedziałem się, jak bodaj w 1946 roku odkrył kort centralny tego samego obiektu przy alei Wojska Polskiego, na którym siedzieliśmy przy herbacie, czekając na wznowienie gier. Bohdan Tomaszewski grał z kolegą na jednym z jako tako nadających się boisk. W pewnym momencie jedyna piłka poszybowała daleko za małe wzgórze obrośnięte chaszczami. Nie było wyjścia, trzeba było się jakoś przebić przez przeszkody i piłkę znaleźć. Gdy się już przedarli, zobaczyli otoczony trybunami piękny kort, a na samym środku stał jakiś zdezelowany wojskowy pojazd.
Dzisiaj ostatecznie Bohdan Tomaszewski zszedł z kortu.