Szczęście Kubota i Wawrinki
Dzięki Łukaszowi Kubotowi cała tenisowa Polska jest dzisiaj uśmiechnięta od ucha do ucha. Niby wielkoszlemowy tytuł w deblu liczy się znacznie mniej niż single, ale i tak tylko jeden Polak po wojnie cieszył się z pucharu. Kiedy w 1978 roku Wojciech Fibak z Kimem Warwickiem nie mieli sobie równych w Australian Open, Kubota jeszcze kilka lat miało nie być na świecie. Podobne zwycięstwo Jadwigi Jędrzejowskiej to czasy przedwojenne. Jeśli ta częstotliwość się utrzyma, to już nie będę miał okazji do podobnych wzruszeń.
Nie Agnieszka Radwańska, nie Jerzy Janowicz, nie Fyrstenberg z Matkowskim, a właśnie Łukasz Kubot. Co prawda nie sam, tylko w parze z Robertem Lindstedtem ze Szwecji, ale to wcale nie zmniejsza mojej radości. Gdy oglądałem finał, nie chciało mi się wierzyć, że Polak i Szwed spotkali się po jednej stronie siatki tuż przed imprezą. To zresztą jeden mały znak zapytania przy ocenie rangi triumfu. No bo, w jakim sporcie można umówić się na pięć minut przed zawodami, a po dwóch tygodniach skasować dobrze ponad pół miliona dolarów i wskakiwać na trybuny ze szczęścia (Kubot), czy też chować zapłakaną twarz w ręczniku (Lindstedt) ? Ale w tenisie można. Przynajmniej od czasu do czasu.
Wcześniej (po odpadnięciu Janowicza) kibicowałem Agnieszce Radwańskiej z powodów patriotycznych i Rogerowi Federerowi z powodów oczywistych. Nie zawiodłem się na obojgu. To przecież ona wyrzuciła z turnieju Wiktorię Azarenkę, która nie dość że miała ochotę na kolejny tytuł, to jeszcze w ostatnich latach nic sobie nie robiła z wysiłków Agnieszki. Nie dziwię, że po takim boju następnego dnia Polka była cieniem samej siebie w półfinale.
A Federer ? Jego półfinał, choć jedenasty kolejny w Australii, był szczególny po fatalnym ubiegłym roku. A bez niego męski tenis straciłby zdecydowanie na urodzie. Z półfinałową porażką z Rafaelem Nadalem dość łatwo się pogodziłem, bo mistrzem Australii został Stanislas Wawrinka. Dortychczas występował trochę w charakterze brzydkiego kaczątka szwajcarskiego tenisa. Od niedzieli jest mistrzem pełną gębą. To co, że wcześniej kilkanaście razy odbijał sie od Nadala jak od tenisowej ściany. Wolałbym co prawda, żeby Nadal nie cierpiał z powodu kręgosłupa i bąbli na dłoni, ale i tak puchar na Rod Laver Arena to zwycięstwo cierpliwości i wiary w siebie Stanislasa. W tym zresztą Wawrinka jest podobny do Kubota. Inni dawno już utonęliby w przeciętności. Oni się nie poddali. W Autralii po latach odebrali za to swoje nagrody.