Trawa dla Djokovicia

Po wimbledońskim finale Novak Djoković swoim zwyczajem przełknął źdźbło trawy z kortu. To znak, że Serb znów nie miał sobie równych w najważniejszym tenisowym wydarzeniu. Siódmy raz w ogóle, a czwarty z rzędu. Tym razem po drugiej stronie siatki stanął debiutant na tym etapie – Australijczyk Nick Kyrgios. Było 4:6, 6:3, 6:4 i 7:6 (3).

Nie ma już wielkiej czwórki, która na lata zabetonowała męski tenis. Najpierw odpadł, nękany kontuzjami, Andy Murray. Później przestał nadążać najstarszy z tej stawki Roger Federer. A i tak wielkoszlemowe rozgrywki w tym roku należą do pozostałej dwójki – Rafy Nadala i Novaka Djokovicia. W Australii Novaka nie było z powodu jego przedziwnej postawy wobec covidowych szczepień. Mistrzem został Hiszpan. W Paryżu znów lepszy okazał się Nadal, który teraz musiał poddać półfinał z Kyrgiosem z powodu nadwerężenia mięśni brzucha.

W niedzielne popołudnie patrzyłem na kort centralny Wimbledonu dziwnie spokojny, że stary mistrz wcześniej czy później dopadnie Australijczyka, który początkowo grał (a przede wszystkim serwował) niemal bezbłędnie. Stary mistrz wiedział, że musi nadejść taki czas, w którym Kyrgios zacznie się zmagać nie tylko z tenisistą po drugiej stronie siatki, ale również z samym sobą. Tak się stało i od tego momentu znacznie łatwiej było typować zwycięzcę.

21. raz Djoković triumfował w wielkoszlemowych zawodach. A więc wszystko po staremu? Jednak nie. Nie można było się w pełni cieszyć ze zniesienia ograniczeń covidowych. Swoje piętno odcisnęła polityka. O wojnie w Ukrainie przypominały nie tylko żółto-niebieskie wstążki, które przypinali do strojów zawodnicy. Organizatorzy postawili sprawę jasno: na londyńskie korty nie mają wstępu sportowcy z Rosji i Białorusi. Światowe federacje męskiego i kobiecego tenisa zadecydowały, że w tej sytuacji nie będą przyznawać rankingowych punktów. Działacze uważali, że wystarczy, żeby Rosjanie i Białorusini nie występowali pod własnymi flagami.

Ale życie pisze niespodziewane scenariusze. Kobiecy turniej wygrała Elena Rybakina. Reprezentuje co prawda od kilku lat Kazachstan, ale urodziła się w Moskwie i prawdopodobnie mieszka w niej do dziś. Zachowywała się neutralnie, ale Rosjanie i tak przypisują swojemu państwu to osiągnięcie.

Polscy kibice nie mieli powodów do wielkiej radości. Najpierw Hubert Hurkacz potwierdził, że ciągle jest dość chimeryczny. Po ubiegłorocznym półfinale teraz musiał się pakować po pierwszym meczu. W trzeciej rundzie odpadła Iga Świątek i w ten sposób zakończyła wielomiesięczne pasmo sukcesów. Paradoksalnie wyglądała na kogoś, kto uwolnił się od narastającej presji kolejnych zwycięstw.

Iga Świątek nie podbiła wimbledońskich kortów, ale i tak start Polek był historyczny z naszego punktu widzenia. Jeszcze nigdy w głównej drabince turnieju nie znalazło się aż pięć Polek. Do tego Magda Fręch potrafiła przejść przez dwie rundy. Z dobrej strony pokazała się rówieśniczka Igi Maja Chwalińska. Trzeba też pochwalić Katarzynę Kawę. Piątkę uzupełniła najbardziej doświadczona Magda Linette. Wygląda na to, że Polki przestały się bać zwyciężać. Oby ta postawa się utrwaliła.

Wimbledon niby taki sam, a jednak inny – za nami. Teraz czas na korty twarde i w perspektywie nowojorskie US Open.