Reprezentacja Brzęczka bez wdzięku

Publiczne zadowolenie trenera Jerzego Brzęczka po męczarniach Polaków w meczu z Holendrami zagotowało kibiców futbolu w kraju. Wielu fachowców na końcu języka miało: panie trenerze, dwa lata z kadrą wystarczą, już panu dziękujemy. Wszystko wskazywało na to, że trawestując słynną kwestię Bartłomieja Sienkiewicza: polska futbolowa reprezentacja istnieje tylko teoretycznie.

Dobrze, że po męczarniach z Holandią (0:1) reprezentacja od razu pojechała do Bośni i Hercegowiny, w której można było zapracować na poprawę opinii. Troszeczkę się udało, głównie z powodu zwycięstwa 2:1 i trzech punktów w Lidze Narodów.

Bałkański rywal Polaków wybiegł na boisko w Zenicy strudzony remisową grą z Włochami, co słusznie potraktowano jako sukces sporego kalibru. Ale na początku Bośniacy przycisnęli i nasi internacjonałowie znów mieli kłopot z wymianą kilku podań z rzędu. Do tego głupi faul Jana Bednarka, karny i 1:0 dla rywali. Na szczęście Polacy przestraszyli się kompromitacji i żwawiej zaczęli przesuwać w kierunku bramki przeciwnika. Strzały głową Kamilów Glika i Grosickiego dały zwycięstwo.

Trener gospodarzy Duśan Bajević nie wyglądał na przygnębionego. Dla niego Liga Narodów to okazja do przygotowań w boju do baraży o wejście do finałów przyszłorocznych, miejmy nadzieję, finałów EURO 2021. Zaś trener Jerzy Brzęczek, sam z siebie lub za czyjąś namową, tym razem nie przekonywał, że wszystko jest świetnie i tylko tak dalej. Jestem mu za to bardzo wdzięczny, bo w poprzedniej wersji był nie do zaakceptowania.

W sumie z naszą kadrą nie jest może tak beznadziejnie, jak to widzieliśmy w Amsterdamie, ale powodów do optymizmu ciągle nie ma zbyt wielu.

Można było liczyć, że we wrześniowych sprawdzianach zobaczymy znacznie więcej. Tymczasem z dobrej strony pokazał się Kamil Jóźwiak, który do tej pory biega tylko po boiskach polskiej ligi. Ciekawostką jest to, że Jacek Góralski, którego obecny adres to Ałmaty w Kazachstanie, stał się ni stąd, ni zowąd nie tylko człowiekiem od czarnej roboty, ale tym, który potrafi inteligentnie kopnąć do kolegów i to nie do tych stojących najbliżej. Niektórzy są etatowymi graczami, ale od kilkudziesięciu meczów czekamy na ich występ na miarę talentu. To już zaczyna być nudne, że w tym kontekście trzeba wymieniać Piotra Zielińskiego.

W Amsterdamie i Zenicy nie było Roberta Lewandowskiego, który musiał odpocząć po trudach Ligi Mistrzów. I bardzo dobrze, bo jego obecność mogłaby trochę zniekształcić obraz reprezentacji. Prawda jest taka, że na razie nic nie wskazuje na to, żeby Jerzy Brzęczek marzył o czymś więcej niż przebrnięciu przez mecze grupowe na Mistrzostwach Europy. Jeżeli przygotowuje się do totalnej obrony w meczach z przeciwnikami wyższej klasy, to na radosne momenty raczej się nie doczekamy.

Polska reprezentacja i jej trener nie mają wdzięku w tym, co robią, przez większość czasu męczą siebie i kibiców. Pozostaje tylko nadzieja, że to autorka biografii Jerzego Brzęczka Małgorzata Domagalik ma rację. Książka właśnie wchodzi na rynek, a notka promocyjna przedstawia bohatera jako kontynuatora myśli trenerskiej Kazimierza Górskiego. Grubo.