Ćwierćnormalność w Bundeslidze

Po dwóch miesiącach wymuszonej przerwy na stadiony wróciła futbolowa Bundesliga. Fussball ist zurück – przeczytałem na reklamowej bandzie stadionu berlińskiego Unionu. To taki powrót chyba nawet nie na pół, ale na ćwierć gwizdka. Lepsze to niż nic. Staram się nie wybrzydzać.

Berlińczycy do potentatów nie należą, ich przeciwnik – monachijski Bayern – to bogacze. Gdyby piłka przegrała z pandemią, Unionu i jeszcze co najmniej dwóch zespołów mogłoby zabraknąć nie tylko w Bundeslidze, ale w ogóle. Rozegranie dziewięciu brakujących meczów to szansa na pieniądze za przekazanie praw telewizyjnych i tym samym podtrzymanie przy życiu najbardziej zagrożonych klubów.

Niemcy jako pierwsi w Europie wrócili na stadiony. Za darmo dostarczają informacji wszystkim innym, w tym Polakom, którzy mają zamiar w podobny sposób wrócić na boiska za dwa tygodnie. Nikt nie udaje, że kopanie piłki oznacza ostateczne zwycięstwo nad zarazą. Oby okazało się, że oznacza to, że przy zachowaniu skomplikowanych środków ostrożności może to być bezpieczne lub prawie bezpieczne.

Sformułowanie, że Niemcy są znów na stadionach, jest jednak nieprecyzyjne. Wróciła garstka. Podczas meczu, przed nim i po nim może być na obiekcie trochę ponad 300 osób. Piłkarzy, trenerów, lekarzy, sędziów, dziennikarzy, kamerzystów i może kogoś jeszcze.

Zbiór zasad, którym muszą się podporządkować wszyscy ci, którzy chcą być w środku wydarzeń, liczy podobno ok. 60 stron. Mam nieodparte wrażenie, że w przestrzeganie niektórych reguł nie mogą wierzyć nawet ci, którzy je spisywali. Z jednej strony na plac gry zespoły wychodzą w odstępach chyba dwumetrowych, rezerwowi są rozsadzeni jak niegrzeczni uczniowie w klasie. Żeby nie dochodziło do bezpośredniego kontaktu. Z drugiej strony na boisku nie da się uniknąć tych kontaktów. Teoretycznie można się też nie cieszyć po wbiciu gola, ale w praktyce ktoś nie wytrzymał i ucałował kolegę, któremu to się udało. Przykładów jest znacznie więcej.

Rozsądni ludzie nie boją się zresztą Covid-19 albo boją się umiarkowanie. Piłkarze i wszyscy z nimi związani są przecież wielokrotnie testowani. Jak polscy górnicy. Z tą różnicą, że wśród futbolistów nie było ognisk wirusa. Obawa dotyczy bardziej kontuzji, która może być nową plagą po tej długiej i raczej niekontrolowanej przerwie.

A sam mecz? Bayern wygrał dwa do zera. Robert Lewandowski w swoim stylu zdobył gola z rzutu karnego. Rafał Gikiewicz w bramce Unionu nie miał szans. Gra nie zachwyciła nikogo, ale przecież nie mogła. Przeraźliwie puste trybuny, przygnębiająca cisza. Przed telewizorem też trudno było o emocje. Dlatego ta ćwierćnormalność. I jeszcze jedno. Przeciwników powrotu Bundesligi było podobno więcej niż jej zwolenników. Zmieniły się priorytety?