Dzień dobry i do widzenia mundialu?

Na polski początek mundialu czekaliśmy długo, ale niczego dobrego się nie doczekaliśmy. Polska–Senegal 1:2. Zastanawiam się, jakich słów użyć, żeby nie być posądzonym o pastwienie się nad naszymi reprezentantami. I gdyby nie ekwilibrystyczny strzał głową Grzegorza Krychowiaka na kilka minut przed końcem gry, łagodniejszych określeń pewnie bym nie znalazł.

Wszyscy wiedzieli, że pierwszy mecz jest najważniejszy. I co? I nic. Adam Nawałka ogłosił, że jesteśmy przygotowani na wszystkie warianty. Okazało się, że trzeba było być przygotowanym na jeden, czyli na baty. Wbrew pozorom wcale nie kpię. Teraz się przecież okaże, czy nasza reprezentacja tylko chwilowo straciła charakter i umiejętności.

Wszystko jest jeszcze możliwe, bo nasz następny przeciwnik, Kolumbia, która widziała się nawet w półfinale, ma do przełknięcia podobnie gorzką pigułę jak Polska. Zasłużona porażka z lekceważoną Japonią jest chyba jeszcze większą wpadką niż nasza. Kto z przegranych otrząśnie się z wpadki i za kilka dni pokaże, co naprawdę potrafi, będzie mieć jeszcze nadzieję na więcej dobrych dni w Rosji.

Najgorsze, że prawie nie widziałem momentów, których można się uczepić i na nich budować optymizm.

Niby zaczęliśmy spokojnie, próbowaliśmy ataku pozycyjnego, ale wyglądał on mniej więcej tak: Szczęsny do Pazdana, ten do Krychowiaka, który nie zwlekając, podaje do Cionka, a Cionek po chwili zastanowienia do Szczęsnego. Dla mniej wtajemniczonych informacja. Cała ta misterna rozgrywka odbywała się na własnej połowie placu gry.

Dwa gole Senegalu to dwa mniej czy bardziej przypadkowe błędy Thiago Cionka i Jana Bednarka. Obaj próbowali zastąpić Kamila Glika. Nie udało się. Jego strata okazała się bardzo dotkliwa. Glik może wróci i ta dziura zostanie załatana. Gorzej, że dziur było znacznie więcej.

Nie wiem, dlaczego poza Kamilem Grosickim na początku i może trochę Maciejem Rybusem Polacy nie próbowali wykorzystywać boków boiska, tylko próbowali przepychać się środkiem przez dwumetrowych senegalskich chłopów. Z trudnością przychodzi mi pisanie tych słów, ale Kuba Błaszczykowski nie błysnął, tak samo zresztą jak Łukasz Piszczek. Najbardziej zasłużeni dla kadry ludzie.

Młodzi kandydaci na gwiazdy też nie zmieniają swojego kandydackiego statusu. Arkadiusz Milik ciągle poszukuje formy. Gorzej, że nie widziałem żadnego błysku Piotra Zielińskiego. Nawet Robert Lewandowski, poza jedną akcją i strzałem, nie pokazał czegoś niezwykłego. Podejrzewam, że w meczu z Kolumbią zobaczymy sporo nowych nazwisk, choćby Dawida Kownackiego czy Bartosza Bereszyńskiego.

Wolałbym, żeby Polacy po trzech meczach nie musieli mówić mundialowi do widzenia, ale jeżeli miałoby to nastąpić, to chociaż niech pokażą, że umieją grać w piłkę i bardzo chcą to pokazać.