Znowu Real
Wszyscy grają, często bardzo pięknie, a Ligę Mistrzów wygrywa Real Madryt. Trzeci raz z rzędu, trzynasty w ogóle. Tym razem w Kijowie było 3:1 z Liverpoolem.
Byłem po stronie ekipy Juergena Kloppa, który zbudował grupę piłkarzy często wprawiających w zachwyt kibiców. Liczyłem na to, że to właśnie angielski klub mający takich futbolowych artystów jak Firmino, Mane, a przede wszystkim Mohamed Salah może przerwać monotonię finałowych zwycięstw Realu.
Kto wie, jak by się wszystko potoczyło, gdyby po niespełna 30 minutach z płaczem z bólu i złości nie musiał zejść z trawy Saleh. Do tej chwili świetnie usposobieni The Reds pokazywali, że pieniądze na nich postawione mogą być świetną inwestycją. Niestety, po przypadkowym (a może nie) starciu z Sergio Ramosem bark Egipcjanina nie wytrzymał. W ten sposób nieoficjalny pojedynek o tytuł najlepszego piłkarza świata z Cristiano Ronaldo nie został rozstrzygnięty. Zresztą Portugalczyk tak czy owak nie był gwiazdą wieczoru.
Ludzie Zinedine Zidane’a dostali puchar zasłużenie, choć dwa z trzech goli zawdzięczają koszmarowi, który dotknął niemieckiego bramkarza Liverpoolu Lorisa Kariusa. W rozgrywkach trampkarzy trener posadziłby na ławce kogoś, kto popełnia takie błędy, a to Kariusowi zdarzyło się w jego najważniejszym meczu życia. Skorzystali Benzema i Bale.
Właśnie Bale jest największym zwycięzcą z Kijowa. Bo jako rezerwowy tuż po wejściu na boisko strzelił z przewrotki, od której w jego CV będzie się rozpoczynać pozycja: najważniejsze i najpiękniejsze gole. Drugą bramką pewnie nie będzie się chwalił, żeby nie pognębiać Kariusa. Swoją drogą ciekaw jestem, czy ten chłopak podniesie się po takich ciosach. Łatwo nie będzie.
Takich postaci jak Gareth Bale nie ma na ławce rezerwowych zespołu z Liverpoolu. Klopp jest trenerem świetnym, ma świetnych zawodników, których w dużym stopniu podniósł do statusu gwiazd. Ale jest ich trochę za mało i to jest jednym z głównych powodów tego, co stało się w Kijowie.