Radość w Zakopanem

Kamil Stoch pierwszy, Dawid Kubacki trzeci. Tak zakończyły się niedzielne indywidualne zawody o Puchar Świata na Wielkiej Krokwi w Zakopanem. A do tego Piotr Żyła wyskakał ósme miejsce.

Radość byłaby pełna, gdyby nie to, że cała reszta naszej reprezentacji skacze z konkursu na konkurs coraz gorzej. W sobotnich rozgrywkach drużynowych Polacy zajęli dość zawstydzające piąte miejsce. Może jednak nie ma co się martwić? Od czasów Adama Małysza, od jakichś 20 lat z niewielkimi przerwami, mamy powody do satysfakcji. Kiedy zastanawialiśmy się, jak będą wyglądały skoki narciarskie po zakończeniu kariery przez mistrza z Wisły, okazało się, że na podium regularnie zaczął wskakiwać Kamil Stoch i w następnych latach przebił go wyraźnie osiągnięciami olimpijskimi.

Po jakimś czasie dołączył do Stocha, a momentami zaczął go przebijać Dawid Kubacki. W ostatnich miesiącach widać to bardzo wyraźnie. Pewnie przez sezon lub dwa co najmniej jeden z nich będzie w najwyższej formie. A później? Może znów cudownym zrządzeniem losu z przeciętności wydobędzie się któryś z tych, którzy dzisiaj po każdym niemal skoku muszą się tłumaczyć, dlaczego znowu im nie wyszło.

Szalona radość Stocha w Zakopanem jest w pełni zrozumiała. W tym roku raz był już pierwszy, w kilku innych konkursach też wypadał co najmniej przyzwoicie, ale były też spore wpadki nie zawsze do wytłumaczenia słabymi warunkami. Sam potrójny mistrz olimpijski teoretycznie mógł sobie tłumaczyć, że niczego już nie musi udowadniać. A jednak, jak sam przyznał w niedzielny wieczór, z wiekiem i doświadczeniem presja, którą odczuwa, wcale nie jest mniejsza. Doszło do tego, że nie umiał się cieszyć skokami tak jak wcześniej. Wygląda na to, że ten wyjątkowo inteligentny zawodnik znalazł sposób na swoje problemy.

Kamil Stoch i Dawid Kubacki, który od zwycięskiego Turnieju Czterech Skoczni ma abonament na podium w Pucharze Świata (dotychczas dziewięć razy z rzędu), tworzą parę, która sprawi, że przez wiele kolejnych weekendów coś nas będzie ciągnęło przed telewizory. I tylko czasami męczyć nas będzie pytanie, czy za kilka lat znajdzie się ktoś, kto sprawi, że siła przyciągania do tej dyscypliny nie zaniknie.