Hurkacz lepiej niż Fibak i Janowicz

To prawdopodobnie największy sukces polskiego tenisisty w historii. Hubert Hurkacz nie miał sobie równych w turnieju Miami Masters 1000. W finale 24-letni Polak był lepszy od zaledwie 19-letniego Włocha Jannika Sinnera w dwóch setach – 7:6 i 6:4.

Do kobiecych osiągnięć w ostatnich latach zdążyliśmy się przyzwyczaić – najpierw Agnieszki Radwańskiej, a ostatnio Igi Świątek. Z mężczyznami było gorzej. Czasy Wojciecha Fibaka to dla młodych ludzi prawie to samo co dla mnie osiągnięcia Jadwigi Jędrzejowskiej. Jasne, był (jest?) Jerzy Janowicz, ale błysnął i szybko zgasł. Tak czy owak, „tysięcznika” nie wygrał, choć w 2012 r. w Paryżu przebojem wdarł się do finału.

Przed rozpoczęciem tegorocznego turnieju w Miami niewiele bym postawił na końcowe zwycięstwo chłopaka z Wrocławia. Wcześniej w tym sezonie wygrał (też na Florydzie) turniej niższej rangi, ale w Australian Open niczego nie zwojował. Podejrzewałem go już o to, że będzie ciułał punkty, ale o spektakularne zwycięstwa będzie trudno.

W Polsce nie mamy fali talentów, które dobijają się do drabinek największych turniejów, więc mamy tendencję do przeceniania szans tych, którzy wybijają się ponad przeciętność. Obawiałem się, że to może być przypadek Hurkacza. Kibic tenisa był karmiony opowieściami o jego profesjonalizmie, doborze ekipy, skromności i wegetariańskiej diecie. Ale lata mijały i… można było odczuwać niedosyt.

Dzisiaj muszę przeprosić (to ostatnio dość modne) za ten brak wiary. Na szczęście zwątpienie nie wkradło się do ekipy Hurkacza z trenerem Craigem Boyntonem na czele. Pokonanie w finale Jannika Sinnera to jedno, ale przeskok z pozycji aspiranta do rangi liczącego się w najściślejszej czołówce gracza dokonał się we wcześniejszych rundach. Każdy, kto choćby od wielkiego dzwonu – tzn. wielkiego szlema – ogląda tenisistów, wie, kim są Denis Shapovalov, Miloś Raonić, Stefanos Tsitsipas i Andriej Rublow. A po pojedynkach z nimi w Miami to Polak schodził z uśmiechem z kortu. Szczególne znaczenie miał mecz z Tsitsipasem. Grek miał już na widelcu naszego reprezentanta, a jednak to Stefanos odpadł.

No dobrze, można powiedzieć, że kiedy kotów nie ma (Rafy Nadala, Rogera Federera, Novaka Djokovicia), to myszy (Hurkacz i Sinner) harcują. Ale wcale nie jest powiedziane, że gdyby najwięksi byli, to Polak by nie wygrał. Notabene, jeśli to prawda, że mocarze nie przyjechali na Florydę, bo nie chcieli się pocić, mając w perspektywie liche trzy stówki za sukces, to nie najlepiej o nich świadczy. Nawet jeśli przyjemniej byłoby wzbogacić się o milion trzysta tysięcy, tak jak Federer dwa lata temu (w ubiegłym roku wygrał covid-19).

Cieszmy się z olbrzymiego sukcesu Huberta Hurkacza, odtąd nie będzie chciejstwem oczekiwanie na długą obecność wrocławianina w najsilniej obsadzonych zawodach. Iga Świątek (Miami jej nie wyszło) może odetchnąć, nie będziemy zapatrzeni tylko w nią.