Legia znów mistrzowska

W tym najdziwniejszym nie tylko dla sportu sezonie mistrzem Polski w piłce nożnej została Legia. I to dziwne nie jest. Przeciwnie, gdyby tytuł dostał się w inne ręce, to byłaby dopiero niespodzianka.

Od lat przy Łazienkowskiej gra się wyłącznie o mistrzostwo. W tym roku udało się, choć do zakończenia ligi zostały jeszcze dwie kolejki rozgrywek. Rok temu było gorzej, bo gliwicki Piast zdołał przegonić murowanych faworytów.

Nie ma mnie w Warszawie, ale nawet gdybym był, to raczej nie fetowałbym 14. tytułu legionistów. Z różnych powodów, wśród których jest także taki, że dla mnie pierwsze miejsce w tabeli to osiągnięcie celu minimum.

Nasłuchałem się o mocarstwowych planach prezesa Dariusza Mioduskiego i jego otoczenia i staram się uwierzyć w ich realność. Być najlepszym w kraju to niezbędny punkt wyjścia do pokazania się w Europie.

Prezes Mioduski podskakiwał rytmicznie razem z zawodnikami po dwa do zera z Cracovią. Z tą samą Cracovią, z którą jego zespół kilka dni wcześniej w kiepskim stylu odpadł z Pucharu Polski. W lidze też można było wcześniej cieszyć się z końcowego sukcesu. Zespół dopadł jednak kryzys i, bądźmy sprawiedliwi, liczne kontuzje i inne usprawiedliwione nieobecności. Więc może był jednak powód do podskakiwania.

Można się zastanawiać, ile jest sukcesu w sukcesie Legii jako klubu, natomiast mistrzostwo jest na pewno osobistym osiągnięciem trenera Aleksandara Vukovicia. Przejmował drużynę od przedziwnego Ricardo Sa Pinto. Zapowiadało się, że tymczasowo. Nie miał czarodziejskiej różdżki i do tego dość hardo rozmawiał z dziennikarzami, ale w odpowiednim momencie zaczął zdobywać seryjnie punkty, a co najważniejsze, można było odczuć, że wie, do czego dąży. I gdy wydawało się, że ma patent na zwycięstwa, jego podopiecznych dopadł kryzys.

W odpowiedniej chwili udało się go opanować. Bardzo jestem ciekaw, jak potoczy się jego kariera. Jedno jest pewne – przestał być dyżurnym strażakiem od gaszenia pożarów.

Właśnie się zorientowałem, że nie wymieniłem dotąd nazwiska ani jednego zawodnika. I pewnie to nie jest przypadek. Wielkich gwiazd brak. Zanim zabłysną, już zaczynają się informacje o transferach. W ten sposób już zimą wyjechał z Polski Jarosław Niezgoda. Na pożegnanie wbił jesienią 14 goli i nikt go do dziś nie przegonił. Nawet młodziutki bramkarz Radosław Majecki nie cieszył się na boisku z tytułu, bo musiał się stawić w AS Monaco. Dzisiaj wręcz wypychamy za granicę wszechstronnie utalentowanego Michała Karbownika.

Może się okazać, że wzmacnianie Legii przed próbami wejścia do futbolowej Europy zaczniemy od łatania dziur po stracie najbardziej obiecujących.