Zamieszanie w Monachium

Krakowscy kibice przeżywający jeszcze upadek Wisły w meczu z Legią przy Łazienkowskiej (0:9) mogą się nieco pocieszyć, że nie tylko ich spotyka takie nieszczęście. Bo przecież sromotne 1:5 Bayernu we Frankfurcie z Eintrachtem jest może jeszcze dotkliwsze dla fanów monachijczyków.

Bayern wiele lat temu wykupił abonament na niemieckie mistrzostwa i trzeba było takiego fachowca jak Juergen Klopp i jego Borussii Dortmund, żeby na chwilę lub dwie obsunął się o stopień w tabeli. Teraz Kloppa już nie ma, bo z Liverpoolem podbija od kilku lat Anglię i Europę. Tymczasem jesienne kłopoty Bayernu przypominają raczej problemy jakiegoś przeciętnego klubu Bundesligi, a nie tych, którzy mają rządzić nie tylko u siebie, ale także w Lidze Mistrzów.

Momentami mam wrażenie, że polscy kibice zaczęli traktować futbol jako sport indywidualny, w którym chodzi o to, żeby strzelić najwięcej goli. Podniecamy się ponad miarę wyczynami Roberta Lewandowskiego, który w tym sezonie nie miał jeszcze pustego przebiegu. 10 kolejek – 14 goli.

Idzie mu tak dobrze, że nie wiadomo, kiedy zdecyduje się na konieczny zabieg chirurgiczny. Podejrzewam, że nasz as wolałby spudłować raz czy drugi pod warunkiem, że Bayern miałby szansę na nawiązanie do wielkich tradycji.

Na razie trzeba o tym zapomnieć, bo papużki nierozłączki z Allianz Arena Ulli Hoeness i Karl Heinz Rummenigge muszą zarządzać kryzysem na swoim podwórku. Niko Kovać już nie jest trenerem. Podobno wymyślił go ten pierwszy. Dziś nie ma to już wielkiego znaczenia. Kovać nie miał lekko w Monachium. W pierwszym swoim sezonie obronił się mistrzostwem, ale Ligę Mistrzów skoczył na jednej ósmej finału. Nie przepuścił go wyżej Juergen Klopp i Liverpool.

Nie tylko wyniki były krytykowane, ale również styl. Było co prawda 7:2 w Londynie z Tottenhamem, ale znacznie częściej w niemieckiej lidze zdarzały się jakieś męczące widowiska, które kończyły się niespodziewanymi remisami lub niezbyt atrakcyjnymi zwycięstwami. Błyszczał tylko Lewandowski. To znacznie za mało, o czym Polak wiedział doskonale, nawołując do odważniejszej polityki kadrowej w swoim klubie.

Dziś krytyka skupia się na byłym już trenerze, jego decyzjach i wpływie na boiskowe wydarzenia. Do tego zraził wielu kibiców mało przemyślanymi wypowiedziami. Nikt nie będzie tęsknił do jego czasów. Jego odejście w środku jesiennej rundy to jednak porażka ludzi zarządzających klubem. Zamiast zastanawiać się, jak podbić Europę, muszą patrzeć na tabelę, w której ich zespół jest dopiero czwarty.