Nishikori dla Hurkacza jak Ashe dla Fibaka

Sensacji nie było. Hubert Hurkacz nie sprostał Rogerowi Federerowi w ćwierćfinale turnieju w Indian Wells. Skończyło się na dwóch setach, obu przegranych do czterech.

Gdyby Polak wygrał, byłoby cudownie, ale i tak jest pięknie. Wygląda na to, że my, tenisowi kibice, nie jesteśmy już skazani na psucie wzroku przy śledzeniu pisanych maczkiem wyników rodzimych tenisistów w kwalifikacjach do większych turniejów. Dzięki 22-letniemu chłopakowi z Wrocławia.

Do przełomu doszło niedawno w Dubaju. Tam Hurkacz dał radę rankingowej siódemce Keiowi Nishikoriemu. Już wówczas miałem proste skojarzenie: Dubaju w 2019 z Barceloną w 1974 r. To wtedy słynny wówczas Artur Ashe musiał gratulować sukcesu 22-letniemu poznaniakowi Wojciechowi Fibakowi. W tym momencie zaczęła się światowa kariera Polaka, która przez lata rozpalała wyobraźnię rodaków nad Wisłą.

Jeśli już jesteśmy przy skojarzeniach, to wybrałem wariant Artur Ashe, bo jest znacznie bardziej optymistyczny od wariantu Andy Murray. Całkiem niedawno, w 2012 r., w Paryżu Jerzy Janowicz, co ciekawe też 22-letni, sensacyjnie rozprawił się ze Szkotem. Potem było świetnie, ale krótko.

Jeśli zdrowie Hurkaczowi pozwoli, to zapowiada się długa kariera. Nie wiadomo jeszcze, na jaką skalę, ale dzisiaj wydaje się, że pierwsza dwudziestka rankingu jest całkowicie realna. Wszyscy, którzy go bliżej znają, twierdzą, że nie brakuje mu niczego do osiągania wielkich wyników. Teraz po Dubaju i Indian Wells doszła jeszcze świadomość, że stać go na zwycięstwa ze wszystkimi lub prawie wszystkimi.

Seria w Kalifornii była niesamowita. Najpierw Donald Young, niegdyś 38. rakieta świata, później tegoroczny finalista Australian Open Lucas Pouille, powtórnie Kei Nishikori i wreszcie Denis Shapovalov, młodzian, któremu także wróży się świetlaną przyszłość.

Dzięki Hubertowi Hurkaczowi z mniejszym żalem można patrzeć na zamianę kortów na taneczny parkiet Agnieszki Radwańskiej. Tym bardziej że Iga Świątek ma ambicje i możliwości nie mniejsze niż jej trochę starszy kolega. Do tego jeszcze dwoje, troje tenisistów ma realne szanse na regularne pojawianie się na dużych kortach.