Lewandowski – Ronaldo 0:3

I nie jest to wynik do przerwy. Teraz Robert Lewandowski będzie już tylko widzem, a Cristiano Ronaldo aktorem w kolejnych spektaklach tegorocznej Ligi Mistrzów. Żeby tak się stało, Portugalczyk wbił trzy gole Atletico i tym samym jego Juventus nadrobił z nawiązką straty z pierwszego meczu.

Po sromotnym 1:3 z Liverpoolem w Monachium jeszcze wyraźniej widać, że to nie jest sezon Bayernu i Roberta Lewandowskiego. Jedną ósmą finału europejskich rozgrywek nie będzie się można chwalić wnukom. Pewnie Bayern (wobec coraz dłuższej zadyszki Dortmundu) zostanie mistrzem, pewnie Polak zostanie po raz któryś najlepszym strzelcem ligi, będzie mógł się również cieszyć tytułem najskuteczniejszego zagranicznego zawodnika w historii Bundesligi. To jednak wszystko mało dla naszego kapitana reprezentacji, który ciągle ma ambicje stawać w jednym szeregu z najwybitniejszymi postaciami współczesnego futbolu.

Tymczasem coraz częściej ustawia się go w kolejnych rzędach. Widać to w różnego rodzaju plebiscytach, ale widać to także na boisku.

W środę wieczorem w Monachium czarowali Mane i Salah, a nie Lewandowski. Oczywiście natychmiast wraca pytanie: w jakim stopniu problemy naszego reprezentanta są spowodowane słabością jego drużyny? Polak nie przypadkiem zdecydował się w ubiegłym roku na, mówiąc nowoczesnym językiem, projekt Real. Jest inteligentnym facetem i widział ograniczenia tkwiące w bawarskim zespole.

Projekt nie wypalił i chyba dobrze, bo w Realu też trafiłby na dołek klubu. Zinadine Zidane wrócił przecież do Madrytu dopiero kilka dni temu, po ciężkim nokaucie w dwumeczu z Ajaksem.

Lewandowskiemu zarzuca się, że w wielkim worze goli, które zdobył, nie ma tych zdobytych w najważniejszych potyczkach z najmocniejszymi przeciwnikami. Trochę prawdy w tym jest. Okazją do zmiany opinii był rewanżowy mecz z ekipą Juergena Kloppa. W Liverpoolu nie było bramek. W Monachium trzeba było je strzelić, żeby awansować. I to się nie zdarzyło (jeden samobój nie wystarczył). Można analizować bojaźliwą taktykę Bayernu, na palcach jednej ręki liczyć podania do Lewandowskiego, ale nie zmieni to ogólnej oceny.

Tymczasem Cristiano Ronaldo, który, zaznaczam, nie jest moim ulubieńcem, w jeszcze trudniejszej sytuacji swojego Juventusu sam wbił trzy gole potrzebne do awansu. I w ten sposób sam wkręciłem się w porównania, które przecież mają ograniczony sens.