Niedoloty w Zakopanem

Z jednej strony rekord Wielkiej Krokwi Dawida Kubackiego (143,5 m) podczas rywalizacji drużynowej, a z drugiej strony seria niedolotów w konkursie indywidualnym.

Co prawda niedolot to określenie wzięte z koszykówki oznaczające rzut, po którym piłka nie dolatuje nawet do obręczy, ale chyba pasuje do tego, co zdarzyło się w Zakopanem.

Ambicje nie były niczym ograniczone. Tydzień wcześniej w Predazzo Dawid Kubacki i Kamil Stoch nie schodzili z podium. Kubacki pierwszy raz w życiu wygrał zawody o Puchar Świata i udowodnił, że Japończyk Ryou Kobayashi jest z tej samej planety co inni skoczkowie i w tym roku będzie również przegrywał. Gdy już zabierałem się do opisywania swojej radości, nadeszły tragiczne wieści z Gdańska i wszystko inne przestało się liczyć.

Tegoroczne konkursy o Puchar Świata w Zakopanem odbywały się więc w innej atmosferze niż zazwyczaj z powodu żałoby po tym, co zdarzyło się w Gdańsku. Pod względem sportowym można się było spodziewać, że Polacy pokażą moc równą tej sprzed tygodnia we Włoszech. Tak się nie stało.

Na trzecie miejsce drużynowo nie ma co kręcić nosem, zważywszy na głęboki dół formy Macieja Kota i objawy rozchwiania Piotra Żyły. W niedzielę Kubacki i Stoch mieli potwierdzić, że Kobayashi i reszta rywali nie będą im w kaszę dmuchać. Pary starczyło na próbną serię. Kamil Stoch nie zmieścił się nawet w trzydziestce. „Dzięki” jego wyczynowi w drugiej serii na rozbiegu mógł się pojawić Maciej Kot i jeszcze raz pokazać, że wiadomości o zakończeniu kryzysu jego formy są mocno przesadzone.

Dlaczego było tak źle? Oto moje tendencyjne streszczenie tego, co miał do powiedzenia Dawid Kubacki: skoki nie były dobre, ale nie można powiedzieć, co konkretnie nie wyszło przed ich analizą. Teraz jednak zawody się skończyły i trzeba dalej robić swoje, zapomnieć o tym, co było, i myśleć o kolejnych występach. Oczywiście. Rację ma chyba dziennikarz Eurosportu, który przytoczył sentencję mówiącą, że tam, gdzie kończy się logika, zaczynają się skoki narciarskie.

Szkoda mi chłopaków, że im nie wyszło akurat w miejscu, w którym najbardziej chcieli błysnąć. Swoją drogą, przynajmniej na razie, trzeba machnąć ręką na to niepowodzenie. Przecież w punktacji Pucharu Świata Stoch Żyła i Kubacki są w pierwszej dziesiątce. Przed trenerem Stefanem Horngacherem tak nie bywało.

W Zakopanem nie było się z czego cieszyć. Za to z Finlandii nadeszły dobre wiadomości. Monika Skinder – podopieczna pary Aleksander Wierietelny–Justyna Kowalczyk – została wicemistrzynią świata juniorek w klasycznym sprincie. Może nasza mistrzyni sama wychowa swoją następczynię i nie trzeba będzie czekać nie wiem, jak długo, na polskie nazwisko wśród najlepszych biegaczek.