Krzewina jak Badeński

Karol Zalewski, Rafał Omelko, Łukasz Krawczuk i Jakub Krzewina to od niedzieli mistrzowie i rekordziści świata w lekkoatletycznej sztafecie 4×400 metrów pod dachem. Wynik: 3.01.77.

Brzmi dość zaskakująco, ale to prawda. Nazwiska mistrzów nie są przecież powszechnie znane z wielkich osiągnięć. W indywidualnych biegach Polacy nie przebili się nawet do finału. W drużynie przeszli, a właściwie przebiegli samych siebie.

A już Jakub Krzewina na ostatnich dwóch kółkach pokazał, że czasami można zdobyć się na wyczyn tylko głęboko teoretycznie możliwy. Amerykanin Vernon Norwood ruszył z bezpieczną, wydawało się, przewagą. Na szczęście tylko się wydawało.

To, co zrobił Krzewina, przypomniało mi wielkiego polskiego czterystumetrowca Andrzeja Badeńskiego. Indywidualnie mogło być różnie, ale w sztafecie w tego zazwyczaj sporo niższego od rywali chłopaka wstępował sportowy diabeł. Tak było choćby na igrzyskach w Tokio czy mistrzostwach Europy w Budapeszcie. Dobrze ponad pół wieku temu. Z racji sędziwego peselu pamiętam te wydarzenia dobrze. Również dzięki Badeńskiemu zainteresowałem się lekką atletyką.

W Birmingham było jeszcze kilka powodów do radości. Adam Kszczot najpierw długo się zastanawiał, czy wybrać się na wyspy, ale jak już się zdecydował, pokazał, że na 800 metrów jest po prostu najmocniejszy. Nie wiem, czy nie cieszę się jeszcze bardziej z wicemistrzostwa Marcina Lewandowskiego w biegu na 1500 metrów. Dotychczas omijały go medale na światowych zawodach tej rangi.

Zrobiły swoje dziewczyny ze sztafety 4×400 metrów: Justyna Święty-Ersenic, Patrycja Wyciszkiewicz, Aleksandra Gawroska i Małogorzata Hołub-Kowalik. Są srebrnymi medalistkami. No i jeszcze tyczkarz Piotr Lisek, który z podium wielkich imprez schodzi niechętnie. Tym razem był trzeci. Ciekawe, że na skoczni widzieliśmy nie tylko udane i nieudane skoki, ale też chyba nieudawane koleżeństwo między głównymi aktorami Renaud Lavillenie, Samem Kendricksem i Liskiem właśnie. To były budujące obrazki, gdy dopingowali się wzajemnie. Szkoda, że musiał na to patrzeć ze smętną miną nasz były mistrz świata Paweł Wojciechowski, który nie doleciał do wyższych wysokości.

Oczywiście nie wszystko było tak pięknie. Zawiedli kulomioci, którzy – zdaje się – nie mają tej wielkiej umiejętności, którą posiadł ich wielki poprzednik Tomasz Majewski. On pchał najskuteczniej w najważniejszych konkursach. Ale obaj nasi pretendenci są młodzi i mają jeszcze sporo imprez przed sobą.

Można się cieszyć z trzeciej lokaty w zestawieniu medalowym i czwartej w punktowym. Trzeba jednak pamiętać, że ranga tego wydarzenia ma się w większości konkurencji nijak do mistrzostw świata na powietrzu. A nawet w tym sezonie najważniejszą imprezą są mistrzostwa Europy.