Kamil jest wielki i… Ledecka też

Kamil Stoch jest trzykrotnym mistrzem olimpijskim w narciarskich skokach. Do podwójnego zwycięstwa w Soczi dołożył jeszcze złoto w Pjongczangu na dużej skoczni.

Wreszcie radość na koreańskich igrzyskach, która smakuje tym bardziej, że wcześniej Polacy obsunęli się z podium na normalnej skoczni.

Inni nasi reprezentanci wstydu nie przynieśli, ale nawet sami nie byli zachwyceni swoimi lokatami. Dawid Kubacki – dziesiąty, Stefan Hula – piętnasty, Maciej Kot – dziewiętnasty. Gdyby to był konkurs drużynowy (odbędzie się poniedziałek), Polska byłaby trzecia. Na brąz możemy więc liczyć, i jeśli tak się stanie, będzie to prawie na pewno drugi i ostatni medal w Korei.

O Stochu napisano już wszystko, ale może warto powtarzać, że imponuje jako sportowiec i jako człowiek w ogóle. Chyba niewielu jego rywali (jeżeli w ogóle) uprawia tę dyscyplinę z tak wielką świadomością. Z jednej strony 100 procent profesjonalności, a z drugiej przekonanie, że życie to nie tylko szybowanie z przypiętymi nartami. Jestem pewien, że po – oby jak najdłuższej – karierze jego życie pozasportowe będzie także bardzo wartościowe.

Podniecamy się osiągnięciem Kamila Stocha, ale mam świadomość, że jego nazwisko jest znane w kilku, najwyżej kilkunastu państwach. Takie narciarstwo alpejskie jest wielokrotnie popularniejsze. Najwięksi alpejczycy są globalnym gwiazdami. I w tym świecie wczoraj z wielkim hukiem zameldowała się Czeszka Ester Ledecka, która z pozycji niemal outsiderki przejechała supergigant szybciej niż megagwiazda Lindsay Vonn i inne prawie tak samo popularne narciarki.

Złoto dla Czeszki na pożyczonych nartach. Złoto dla dziewczyny znanej, ale jako snowboardzistka. W świecie specjalizacji doprowadzonej prawie do absurdu taka mistrzyni to naprawdę cud. Teraz jeszcze brakuje, żeby w swojej konkurencji, czyli jeździe na desce, też zwyciężyła. Nawet jeśli tak się nie stanie, Ledecka tym jednym startem zapewniła sobie miejsce w historii sportu.

Na polskie przyjemne niespodzianki raczej nie liczę, więc oprócz planowanej przecież radości ze startu Stocha warto podłączyć się do szczęścia innych. Z jednej strony złorzeczymy przecież na nieprzewidywalność sportu (jak w konkursie skoków kilka dni temu), a z drugiej – bez sensacji nie byłoby wielkich sportowych emocji.